For Your Pleasure

For Your Pleasure

Sunday, February 01, 2015

***

Zaroilo sie ostatnimi czasy w TV programow rozmaitych na temat odzywiania i diet, ktore z ciekawoscia ogladam. Moge przekrecac nazwy, ale byl niedawno 'How good is your diet', byl 'Weighing up your enemy', gdzie dwie potezne panie licytowaly sie, ktore zrzuci wiecej wagi, byl wreszcie na BBC 4 bodajze niezwykle ciekawy dokument o eksperymencie przeprowadzonym na Uniwersytecie Westminster. Zebrano grupe mlodych wolontariuszy i przez ustalony czas pasiono ich dieta 5000 kcal w nadziei, ze przybiora na wadze. 'Udalo' sie to niektorym, byli tez tacy, ktorzy pomimo pochlaniania olbrzymich ilosci kalorycznych paskudztw nie byli w stanie przekroczyc pewnego limitu i bardziej utyc. Najciekawszy byl przypadek Azjaty, u ktorego wzrosl spoczynkowy metabolizm, a organizm zamiast odkladac tluszcz, zaczal odkladac...miesnie. Dodam, ze grupie zabroniono uprawiac jakiekolwiek cwiczenia. Interesujace bylo tez porownanie zawartosci tluszczu w masie ciala u mezczyzn i kobiet. Tlustawy misiek mial zaledwie 7 % body fat, a jego sucha jak wior kolezanka az 20 %, co jest norma u  obu plci. Szkoda, ze ten eksperyment trwal dosc krotko, po pol roku wyniki moglyby byc nieco odmienne. Byc moze udaloby sie nawet utuczyc Chinczyka, haha. Tak czy siak, zagadnienie metabolizmu i tycia jest duzo bardziej skomplikowane niz nam sie wydaje. Wniosek, jaki wyciagneli badacze byl taki, ze kazdy z nas ma genetycznie zaprogramowana wage ciala, do ktorej nasz organizm bedzie dazyl. Dlatego niektorzy nie moga przytyc i cale zycie wygladaja jak tyczki - i vice versa. Moja najnizsza waga osiagnieta przy pomocy diety 1200 kcal to bylo 52.5 kg przy 162 cm wzrostu. Czulam sie fatalnie i wygladalam tez nie najlepiej. Od jakichs 10 lat natomiast, czy mam prace fizyczna, czy siedzaca, czy jem trzy, czy 5 razy dziennie, czy jem mieso, czy jego zamienniki, czy jem slodycze, czy nie, czy jem fastfoody czy nie, waze ok 60 kg i mieszcze sie w oplywowy rozmiar 10. Czy jest sens walczyc o nizsza wage ? Moim zdaniem nie, wszystko bedzie po prostu na mnie wisiec. Jesli puszcze wiosla i bede np. przez miesiac czy dwa wpieprzac gotowe zarcie, a potem polece na dwa tygodnie do Polski raczyc sie zrazami w sosie wlasnym i michami pierogowymi, dojdzie mi jakies 4 - 5 kg, ktore po powrocie do normalnego jadlospisu pojda sobie precz.

A propos Polski. Popatrzylam sobie na menu kilku krakowskich restauracji, jako ze bede tam w okolicach moich urodzin oraz Wielkanocy i pomyslalam, ze byloby milo wyjsc gdzies na obiad. Sprawdzilam nawet Wierzynka. Ku mej rozpaczy, wszedzie kroluje kuchnia 'staropolska', tradycyjna i ciezka. Dobre to jak ktos haruje po 19 godzin w kopalni, ale dla trzech kobiet w wieku 30 - 60 lat, jedna semi-wegetarianka, druga z nadwrazliwym jelitem i poczatkami choroby wrzodowej i trzecia z wycietym woreczkiem ? Przykladowe menu z restauracji Wesele: zeberka, placki ziemniaczane, kaszanki, boczki, karczki...Jak sie gdzies trafia ryby, sa to dwie potrawy na krzyz. Nie moge sie oprzec porownaniu z Portugalia, gdzie polowa menu to byly ryby. Typowo warzywne historie, jak ratatouille czy leczo - mozna zapomniec. Bede szukac dalej, byc moze te flagowe knajpy przy Rynku celuja w turyste spragnionego naszej golonki, a w otrzewiach miasta kryja sie nieco laskawsze dla zoladka propozycje. Od razu nasuwa mi sie skojarzenie: jaka jest przyczyna tych powycinanych woreczkow, zgag, wrzodow, takze przedwczesnych zawalow, problemow z krazeniem i powazniejszych historii, na jakie skarza sie Polacy 40+, a im starsi, tym jest gorzej ? Czy mozna sie temu dziwic ? Skoro delikwent cale zycie jechal na tych zeberkach i kaszankach, a niekoniecznie wykonywal prace fizyczna, ktora pomoglaby jakos to zutylizowac, jak ma byc zdrowy ?

Nie mowie, ze nasza kuchnia jest straszna, bo nie jest. Pamietam z dziecinstwa ksiazke kucharska, taka na okolo 1000 stron, gdzie byly setki przepisow, ale w tym masa na zupy, potrawy jarskie i wreszcie na surowki, mnostwo surowek. Na koktajle owocowe, soki, w czasach, kiedy nie snilo sie nikomu o smoothies. Nasza kuchnia ma wiele zaoferowania, tylko trzeba dobrze poszukac. Moze nie kotlet, a raki ? Tez staropolskie :) Najtaniej jednak klienta zapchac tlusta swinina. Ktos powie: takie menu sie sprzedaje, to ludzie chca jesc. Mozna przeciez troche urozmaicic, nie mowie, ze zaraz pasztety z soczewicy i kotlety z orzechow ale na pewno cos sie z tym da zrobic. Zagraniczny turysta tez by docenil, bo nie wierze, ze oni wszyscy raduja sie na widok smalcu i skwarek.




Standardowy Polak jest przyspawany do michy gulaszowo - pierogowej, choc to sie powolutku zmienia. Lekarze bebnia od lat, ze nalezy ograniczyc (nie odstawic w 100 %, to domena wojujacych wegan) nasycone tluszcze zwierzece. Ja bym zasugerowala, zeby ukochana miche kotletow, udzca, co tam kto lubi, zostawic sobie np. ma niedziele, badz inny dowolny dzien, kiedy mamy okazje odpoczac i poswietowac. Raz w tygodniu swiateczny obiad, jak to dawniej bywalo - ludzi nie bylo stac na mieso kazdego dnia, wiec taki niedzielny rarytas byl wyczekiwany przez caly tydzien. Raz - ale dobrze, czyli moze lepszy jakosciowo stek, bo skoro wydajemy mniej na mieso, to mozemy sobie pozwolic na drozsze, a nie najtansze i najtlustsze. Dwa - trzy razy w tygodniu ryba. Znowuz, lepiej rzadziej, a smaczniej i zdrowiej, czyli kupujemy lososia, a nie obslizgle kostki rybne. W pozostale dni tygodnia mamy do wyboru bialka roslinne, czyli fasolki, grochy, soczewice, quorn. Jak do tego dolozymy zatrzesienie warzyw z polskich sklepow, mozna robic setki kombinacji: makarony, risotta, pikantne ziemniaki po hindusku ze szpinakiem, naprawde opcji jest multum. Nie da sie tego wsadzic do koszyczka ze swieconka i tesciowa na niedzielnym obiedzie  nie bedzie zachwycona (gdzie sa zrazy!), ale musimy wybierac: tryb zycia schorowanych dziadow albo nasze zdrowie.

Tyle powinno wystarczyc, zeby wyjsc na prosta. Zadne Dukany, Kwasniewskie, zadne oszolomy Tombaki, zadni z dupy wyjeci vlogerzy z You Tube...

Po tej tyradzie pro-zdrowotnej zwierze sie, dlaczego wybieram sie do Polski wiosna. Jak zwykle, impulsem do zabukowania lotu sa problemy z zebami. Tego problemu nie udalo mi sie jak dotad rozwiazac dieta. Nie moge sie doczekac, zwlaszcza ze korona prywatnie to teraz koszt 1000 - 1500 zl, a implanty to juz kwestia paru tysiecy. Szacuje, ze wydam miedzy £500 - £1000, a kontynuacja nastapi podczas kolejnej wizyty w lipcu. Dodam, ze zeby nie tylko mi sie psuja, ale juz lamia, co nie napawa mnie optymizmem w moim dosyc jeszcze mlodym wieku. Jesli ktos wie, co z tym fantem robic, prosze o porade. W miedzyczasie lykam Osteocare i odliczam dni do wylotu.

Na sam koniec polece interesujaca ksiazke. Nic odkrywczego, ale mozna przejrzec: