For Your Pleasure

For Your Pleasure

Monday, December 30, 2013

***

Wszechswiat nade mna czuwa: udalo mi sie opuscic UK na czas przed- i okoloswiateczny a tym samym uniknac kleski zywiolowej i gotowania bigosu przy swiecach. W cesarsko - krolewskim grodzie mielismy natomiast codziennie piekne slonce, zero deszczu, sniegu i temperature dobijajaca chwilami do 12 stopni (Dita sie dziarsko wyrozbierala i przeziebila). Jakie wrazenia tym razem ? Nie moglam uwierzyc, ze w kazdej prawie masarni czy spozywczaku dostac mozna bylo nieprzebrane ilosci indykow, kaczek, gesi i krolikow, a na Kleparzu to i jagniecinka, panie. Baba w warzywniaku na rogu w najlepsze sprzedaje granaty; pomiedzy cebula a marchewka wala sie awokado. Jeszcze poltora roku temu nic takiego nie mialo miejsca. Smaki azjatyckie rowniez coraz smielej wkraczaja na polki osiedlowych marketow i znalezienie tajskiego gotowca czy nawet 'przyprawki' zalatujacej dalekim wschodem nie nastrecza juz trudnosci. Jednoczesnie nie rezygnujemy z tradycyjnych ingrediencji i bardzo dobrze, best of both worlds. Mialam okazje uczestniczyc w kupnie karpia (usieczon na miejscu), pomagalam takze go patroszyc i lupilam oczy. Usmialam sie setnie podsluchujac jak ludzie uzeraja sie w kolejce po ryby ("PAN TU NIE STAL! TU JEST KOLEJKA!"), niczym za dawnych czasow. Czasy sie zmienily, obyczaje te same.

Wracajac lecialam po raz pierwszy na lotnisko London Southend o ktorym moge powiedziec tyle, ze znajduje sie gdzies wsrod pol, w bardzo nudnej rolniczej okolicy, malo osob tam lata (samolot 27-go grudnia mial puste miejsca), jest najwyrazniej w ciaglej rozbudowie a dojazd na dworzec Waterloo zajal mi niecale 2 godziny. Loty z Southend sa tansze niz ze Stansted czy Gatwick, wiec bede miec to na uwadze, choc mieszkam zdecydowanie za daleko, aby stamtad regularnie latac.

Wczoraj wyjatkowo nie bylo huraganu i ulewy wiec wybralam sie do raju zakupowego w Southampton: nareszcie miasto z normalnymi, szerokimi ulicami a nie, jakby powiedzial moj dentysta, 'interior' angielski, gdzie dwa psy nie sa w stanie sie minac na chodniku...Powrocilam z pierwszym w zyciu zakupionym mebelkiem z meblarskiego Primarka, czyli Ikei. Obawialam sie, ze to bedzie jak PRL-owska podroba Lego, czyli nic do siebie nie bedzie pasowalo, ale skrecilismy i stoi, oblozone do maksimum ksiazkami i jak przez noc nie trzasnie, to stac bedzie. Koszt: cale £20 :-D Pojadlam slynnych meatballsow z zurawina, a po powrocie spedzilam caly wieczor skladajac kartony, pudelka, przegrodki do szuflad i inne bajery, ktore uwielbiam, bo szalenie ulatwiaja zycie, zwlaszcza w spartanskich warunkach, kiedy na nic nie ma miejsca.

W czwartek trza wrocic do roboty. A nuz bedzie powercut znowu ? Trzymam za to kciuki, a bawiacym sie na rozmaitych Sylwestrach zycze, aby jednak starczylo pradu i cieplej wody, przynajmniej do polnocy.

Do siego roku (podsumowanie bedzie, jesli bedzie, pozniej...).

PS. Dziekuje Wszechswiatowi rowniez za to, ze z moich planow swiatecznym w Zakopanem znow nic nie wyszlo; bylyby to najbardziej beznadziejne swieta ever.






Saturday, December 14, 2013

***

Nadeszla dlugo oczekiwana chwila wolnosci. Pakuje walizke, rozpakowuje walizke, pakuje i ponownie rozpakowuje. Na Malte i do Neapolu lecialam z bagazem podrecznym i nie bylo takich jaj, ale tez pakowalam same letnie rzeczy, a reszte upychalam po kieszeniach kurtki. Ryanair w tym swoim limitem 10 kg jest niemozliwy, choc teraz pozwalaja miec przy sobie mala torebke albo zamiast niej reklamowke z duty free, ktora przedtem kazali wkladac do bagazu. Gorzej, ze w UK mamy 11 stopni na plusie i na sama mysl o wladowaniu na siebie swetrow i puchowego plaszcza i 2.5 godzinnej podrozy pociagami i metrem na Stansted robi mi sie slabo. A ubrac sie cieplo trzeba, wszak w Ojczyznie snieg i mroz, choc na szczescie nie siarczysty.

Choc to powtarzam od dawna, naprawde chcialabym w koncu spedzic zimowy urlop gdzies, gdzie nie ma owej zimy, swieci slonce i mozna zapomiec o jingle bells. Bedac w Polsce rozeznam sie w ofertach biur podrozy i porownam je z angielskimi. Interesuje mnie Tajlandia, Sri Lanka moze ? Nie orientuje sie, jaki tam na przelomie grudnia i stycznia panuje klimat, nie ma przeciez sensu pchac sie w jakiejs monsuny. W zasadzie jest mi obojetne, gdzie by to bylo, bylem nie musiala znow pakowac swetrow i cieplych skarpet.
Troche plazowania, troche zwiedzania i nade wszystko wygrzewania sie, ktorego z wiekiem coraz bardziej mi brakuje. 



Tymczasem Firma chwali sie najlepszymi obrotami w swych dziejach. Jakies podwyzki ? Bonusy ? Sprawdze na payslipie po powrocie i jesli nic tam sie nie pojawi, bedzie to znak, ze trzeba bedzie w 2014 dac noge, o ile oczywiscie bedzie gdzie ja dac :)




Sunday, December 01, 2013

Xmas spirit (quite literally)

Wies moja dzis kwitnie, gdyz odbywa sie Christmas Market. Mozna kupic hinduskie czy tajskie take-away'e, sweter z Andow albo tez francuski brie, plus oczywiscie produkty lokalne po wywindowanych cenach. Sniegu ani grama, mimo to atmosfera swawoli unosi sie w powietrzu ;) Wczoraj nawiedzilam dzial spozywczy M&S aby znalezc cos nadajacego sie na podarunek i znalazlam likier toffee & pecan, flacha pokazna, za jedyne £5.99. Sama nie moge uwierzyc ze kiedys tam pracowalam przez swieta wlasnie. Co  bylo, a nie jest, nie pisze sie w rejestr...Mince pies rowniez maja bardzo smakowite, ale oczywiscie moja uwaga skoncetrowala sie na dziale z procentami, jako ze od jakiegos czasu dosc mocno sie alkoholizuje. Byl moment, ze juz prawie czulam sie przeziebiona, ze doskwierac mi zaczely objawy podejrzanie przypominajace IBS, w tym bol brzucha od momentu zjedzenia lunchu do 6, 7 wieczor. Po tym, jak zaczelam traktowac sie malenkim kieliszkiem brandy co wieczor, jedne i drugie dolegliwosci przeszly, jak reka odjal. Poniewaz lubie wiedziec, co wlewam do gardla, tudziez pakuje do zoladka, zamowilam na Amazon przewodnik po alkoholach, szalenie ciekawy, bo opisujacy nie tylko trunki, ale i krainy z ktorych pochodza. Zawsze interesowalam sie winami, a teraz je nie tylko pije, ale i namietnie wacham, starajac sie wylowic nuty - w kupionym ostatnio winie z Langwedocji unosza sie wspaniale akordy porzeczek. Wracajac do M&S, w tym roku maja ladny wybor swiatecznych win grzanych, w tym mulled wine z rumem. Polecam.

Dublinia podrzucila pyszny a prosty przepis na napoj na bazie Baileys, whiskey i goracego mleka, ja eksperymentujac dodalam dzis rozpuszczalna kawe i troche kakao. Rezultat jest cudowny i podejrzewam, ze mozna zrobic multum wariantow bazujac na rozmaitych likierach.

Pozostajac przy tematyce zywnosciowej: jutro jak dobrze pojdzie i kolezanka z pracy nie zapomni, bede sie cieszyc oryginalna kielbasa chorizo prosto od barcelonskiego masarza :) Chce ja zabrac do Polski, choc rodzina moze protestowac przeciwko takiemu dodatkowi do bigosu...Little do they know ! Czeka ich zamach na swieta tradycje, albowiem mam w planach zrobic lososia upieczonego w calosci w folii (no dobra, plat lososia, nie cale rybsko), indyka w pierwszy dzien swiat - jak bedzie suchy, pies bedzie mial co zrec przez caly styczen - oraz rodowity angielski Christmas pudding prosto z Lidla. Brzmi fantastycznie, nieprawdaz ? Do tego zaopatrzony barek i mozna swietowac, ze hej. Jak powszechnie wiadomo, ateisci i agnostycy obchodza swieta najladniej :)

W przyszlym tygodniu swiateczny lunch w pracy - na wieczorna impreze sie nie zalapie, bo juz mnie tu nie bedzie - oraz obiad z nowymi pracownicami, wiec w zasadzie gotowanie mam z glowy :) Natomiast w czwartek Maruda jedzie do Moskwy turystycznie i zastanawiam sie, czy powinnam ja poprosic o przywiezienie czegos specyficznego a smacznego, czegos, czego nie mamy w Polsce ?

Jak kto ma fajne pomysly na indora, tudziez inne anglosaskie przysmaki do zrobienia w polskich warunkach, prosze sie pochwalic. Reszte najchetniej bym zamowila w firmie cateringowej, bo robienie pierogow tudziez uszek uwazam za masochizm, ale ten numer raczej nie przejdzie...

Oczywiscie, wszystkie bedziemy tak wygladac w kuchni...akurat, ha ha :-D





Wednesday, November 20, 2013

Live & Loud

Dnia 19-go listopada Roku Panskiego 2013 Dita wdziala czarne legginsy z lycry, czarna a przykusa koszulke i tak wystrojona wybrala sie na drugi w zyciu koncert Depeche Mode w londynskiej O2 Arena. Sektor 410, prawie na wprost sceny, ale daleko od niej i naprawde wysoko. DM maja wypracowana od lat formule, ktorej sie trzymaja: wiadomo, ze Dave bedzie krecil tylkiem, tanczyl, wil sie wokol rury od mikrofonu, ze Martin zalozy blyszczaca marynare i zaspiewa pare kawalkow solo, ze na deser poleci 'Never Let Me Down Again' z obowiazkowym machaniem lapami a hala zamieni sie w industrialna dyskoteke. Podobalo mi sie, ze zagrali duzo nowych kawalkow i pozmieniali aranzacje w starych, nieraz znacznie. Wizualizacje na ekranach byly momentami majstersztykami, a muzyka: kto zna i lubi, temu truc nie bede, kto nie zna i nie lubi, temu tez truc nie bede. Bylam troche niezadowolona z dzwieku, z mojej perspektywy rezonowal on  w co bardziej quasi-metalowych momentach. Na przyszlosc bede celowac w miejsca w nizej polozonych sektorach, gdyz lubie byc blisko sceny, a nie tylko gapic sie na telebimy. W zasadzie to najbardziej lubie koncerty na jeden czy dwa tys osob, ale mniejsza z tym. Dodam jeszcze, ze w samym O2 mozna calkiem smacznie i niedrogo zjesc a dojazd jest znakomity, bo stacja metra znajduje sie doslownie obok obiektu. Panowie rozpoczeli impreze o 9, a skonczyli o 11, wiec ledwo, ledwo zdazylam na ostatni pociag do domu, ale bylo warto!

Set lista:

1. WELCOME TO MY WORLD
2. ANGEL
3. WALKING IN MY SHOES
4. PRECIOUS
5. BLACK CELEBRATION
6. SHOULD BE HIGHER
7. POLICY OF TRUTH
8. THE CHILD INSIDE
9. BUT NOT TONIGHT
10. HEAVEN
11. BEHIND THE WHEEL
12. A PAIN THAT I'M USED TO
13.A QUESTION OF TIME
14. ENJOY THE SILENCE
15. PERSONAL JESUS

Na bis:

16. LEAVE IN SILENCE
17. HALO
18. JUST CAN'T GET ENOUGH
19. I FEEL YOU
20. NEVER LET ME DOWN AGAIN


W pociagu wracala ze mna polska para i przez droge dosadnie komentowala koncert. Ze zacytuje: 'Dave Gahan na scenie jest lepszy niz striptiz'. Nic dodac, nic ujac :)




Thursday, November 07, 2013

***

Mam ochote rzucic pawia. Nie, nie dzieje sie nic strasznego. Planujemy pracowniczego Xmasa, czyli wyjscie do pubu na posilek i napitek w piatek po pracy. Tak naprawde, to nie po pracy, bo o 2:30, czyli duzo wczesniej. Bardzo dobry pomysl, gdyz i banie mozna bedzie strzelic i do domu wrocic o ludzkiej porze. Nie wszystkim to sie jednak podoba. Maruda oswiadczyla, ze ona nie moze isc, bo:

 - ma TYLE rzeczy do zalatwienia w kazdy piatek miedzy 2:30 a 6 pm

- jesli pojdzie, to nie zrobi zakupow zywnosciowych, nie ugotuje obiadu i rodzina bedzie glodowala (?!) przez okragly tydzien

- jesli pojdzie, to sie naje za dnia i nie bedzie w stanie spozyc wraz z rodzina kolacji

- padlo jeszcze cos o mezu, zawozeniu go czy tez odwozeniu i o grze w golfa...

Rok temu wyszlismy w poludnie i wrocilismy potem do pracy. Tez jej bylo zle, bo sie nie mogla odprezyc.

Niewolnica meza, dzieci i garow na wlasne zyczenie, czy tez najzwyczajniej jej sie nie chce z nami wyjsc, wiec sie woli zaslaniac obiadkami, a przy okazji zgrywac meczennice - jaka to ona biedna, nigdzie isc sama nie moze, bo maz nie wie, gdzie jest lodowka i jak odpalic pizze w mikrofalowce...

Paw i tyle :)





Tuesday, October 29, 2013

***

Lubie dzialac szybko i od razu realizowac pomysly. W sobote zawedrowalam do dyskontowej ksiegarni The Works i kupilam przewodnik po polnocnej Hiszpanii. Przez nastepne dwa dni go studiowalam, jednoczesnie konsultujac sie z Dublinia w temacie Carcassonne. Wczoraj zaklepalam sobie urlop przed Wielkanoca, co oznacza, ze bede miec 10 dni wolnego ciurkiem. Dzis zas szast, prast, zabukowalam loty Londyn - Asturias i Carcassonne - Londyn. Kwestia pokonania trasy Hiszpania - Francja pozostaje na razie otwarta, ale sposobow nie brakuje. Bardzo chcialam pojechac w Pireneje, jednak stwierdzilam, ze te odloze na inna okazje i nie bede ich laczyc z innymi lokalizacjami, no, moze z Barcelona.

Nie mialam pojecia, ze polnoc Hiszpanii jest taka...niehiszpanska. Pija tam cider, na kobzach graja jak Szkoci jacy, architektura i przyroda bardziej mi przywodzi na mysl Irlandie czy pln Anglie. Slowem, moze byc ciekawie, jesli nie z deka deszczowo. Wiem juz niestety, ze wypad do wspanialych gor Picos de Europa bez samochodu jest wlasciwie niemozliwy, bede probowala przynajmniej obskoczyc okoliczne wioski. Chcialabym tez zaliczyc Altamire, powloczyc sie po starym Bilbao i stamtad juz autobusem ruszyc do Carcassone na spotkanie Dublinii. Taki jest z grubsza plan. Teraz musze znalezc hotele - akurat ceny sa bardzo przystepne, bo i pora przedsezonowa - posprawdzac, co i jak tam jezdzi i czekac wiosny!







Friday, October 11, 2013

Torna a Surriento

Zaczne od konca. Easy Jet ochoczo sprawdza wymiary bagazu podrecznego, kazac upychac pasazerom mini-walizeczki do pomaranczowych klatek. Pierwsza walizka zaklinowala sie i trzeba bylo trzech trzymajacych i jednego szarpiacego, aby ja wydostac. Nastepna: to samo. W koncu spisali jakiegos nieszczesnika i walizka pojechala z bagazem odprawionym, czy za dodatkowa oplata, tego nie wiem. Boarding sie przez to przedluzyl, ja jakos przesliznelam sie do samolotu pod nosem czujnej pani cerber ale niewiele brakowalo...A tez mialam walizke pekata, bo nakupowalam w przeddzien wyjazdu rozmaitych serow, szynki parmenskiej, a na lotnisku miniaturki Limoncello dla babek w pracy i wielka torbe cytrynowych landrynek dla pozostalych wspoltowarzyszy codziennej niedoli. Przy kontroli paszportu przed wylotem do Londynu pani zwrocila sie do mnie po imieniu i poczela zagajac po wlosku: Londra ? parle Italiano ? Ja na to, ze nie, nie, Polish, English...Czyzbym wygladala na Polke mieszkajaca w Neapolu, a wybierajaca sie po cos do Londynu ? Hmm...

Nocka na Gatwick nie byla taka zla, utrzymalam przytomnosc do ok 2 a.m., podrzemalam na siedzaco i o 4 nad ranem poszlam do kontroli bezpieczenstwa. Pokrecilam sie po wolnoclowce. Zanim sie oberzalam, juz siedzialam w samolocie. Pod koniec lotu widoki byly wprost boskie. Jakos nie zakodowalam sobie w lepetynie przed wyjazdem, ze wybieram sie w okolice wybitnie gorskie i dotarlo to do mnie dopiero, kiedy frunelismy nad niesamowicie uksztaltowanym terenem, takoz hojnie obdarzonym przez Nature, jak i przez nia przekletym. Wszak Vesuvio ma ktoregos dnia wybuchnac ponownie i jest to tylko kwestia czasu...

Nie mialabym nic naprzeciw powrotowi do Sorrento. Jest to sympatyczne, glosne i bardzo zatloczone miasteczko nad morzem, doskonale polaczone z Neapolem (bezposrednie polaczenie z lotniskiem), miejscowosciami na wybrzezu amalfitanskim i Pompejami oraz wyspami - do wyboru pociag, autobusy i promy. Sorrento ma klimat, ktory natychmiast przypadl mi do gustu i okazalo sie doskonala baza do dalszych wypadow.

Rozczarowal mnie bardzo Neapol, mimo, ze slyszalam wczesniej negatywne o nim opinie. Nie wyobrazam sobie spedzic tam wiecej niz jeden dzien, chyba, ze za kare. Chwilami przypominal mi najbardziej zatechle uliczki krakowskiego Podgorza czy Kazimierza, z tym, ze sto razy brzydsze. Ma co prawda przepiekna swiatynie - Duomo - ale juz np. glowna (?) ulica handlowa to ponury zart w porownaniu z europejskimi czy brytyjskimi metropoliami. Co za tym idzie, mieszkancy nie maja za bardzo gdzie (a i pewnie za co) sie ubrac i wygladaja jakby hurtowo wyjeci z Polski lat wczesnych 90-tych. Fryzury meskie wyjebane w kosmos - Wlochy stolica mody ? Na pewno nie poludniowe...

Gdybym miala wybrac trzy hity tych wakacji, bylyby to w kolejnosci nieobowiazkowej Wezuwiusz i Pompeje, Capri i Positano, a takze malutkie miasteczka typu Ravello, Nocelle gdzie kozy kuja, bo kozami wali na prawo i na lewo, czy Massa Lubrense. Klimaty rodem z lat 50-tych, ludzie pozdrawiaja ksiedza idacego (nie prujacego Jaguarem) ulica, koty grzeja sie na sloncu, papierosow kupic w poludnie nie sposob, bo tabakiernia wyzamykana na cztery spusty - trwa sjesta. Jednoczesnie, w najmniejszym, najbardziej niepozornym miejscu zawsze jest jakies ristorante, hotelik i tabacchi. Turysta z glodu, czy to jedzeniowego czy nikotynowego, nie umrze! Co wiecej, nawet prosta, skromna kanapka z pieca z mozarella smakuje przepysznie i daje energie na wiele godzin - to a propos lamentow nad kosztami stolowania sie w Italii. Oczywiscie, jesli ktos musi miec piec pelnych posilkow dziennie plus przekaski, koszty niewatpliwie poszybuja w gore, ale na szczescie ja nie z tych...

Na niekorzysc tego jakze urokliwego regionu przemawiaja koszmarne ilosci leciwych zazwyczaj turystow, koncentrujacych sie co prawda w oczywistych skupiskach, typu Amalfi, Sorrento czy centrum Capri. Niektore restauracje maja menu po niemiecku...Srodki transportu publicznego sa przepelnione, jak pociagi w Indiach i dotarcie gdziekolwiek zajmuje dlugie godziny. Jestem pelna podziwu dla wloskich kierowcow mknacych po przylepionych do skal serpentynach, jednak mimo ich umiejetnosci droga wlecze sie niemilosiernie. Po pierwszej wycieczce do Amalfi bylo mi niedobrze i przez pol dnia chodzilam ze smetna mina. Niewiele tam do zobaczenia poza pieknym kosciolem i naburmuszonymi kelnerami. Z drugiej strony, wystarczy wysciasc troche wczesniej z autobusu i podreptac w dol schodami, aby znalezc sie na One Fire Beach w Praiano - byloby tam idealnie, gdyby wlasciciel knajpki nie upieral sie na katowaniu przybyszy kiepskiej jakosci muzyka lounge. Kto chce, moze z Amalfi zabrac sie autobusem do Bomerano, tam zjesc kanapke - monstrum, zaopatrzyc sie z picie na droge i ruszyc pieszo przez gory do Positano. Trasa fantastyczna, widoki takie, ze zobaczyc i umrzec, a jaki workout! Silownie sie chowaja.

Na Capri najlepiej przeznaczyc mininum dwa dni i jechac najwczesniejszym promem. W jeden dzien tez mozna sporo zobaczyc, a jest na co popatrzec: zaiste boskie pejzaze. Tyberiusz wybral sobie doskonala lokalizacje na swoje legendarne orgie :) Warto przespacerowac sie do ruin jego willi, a potem pojechac na Anacapri i wziac kolejke gorska na wzgorze, z ktorego roztaczaja sie niesamowite panoramy. Capri to urokliwe miejsce i o ile baza noclegowa faktycznie wyglada na droga, to juz z restauracjami jest duzo lepiej, ceny typowo brytyjskie, wiec nie ma co drzec szat.

Nie zjadlam deep fried pizza, gdyz to brzmi dla mnie rownie ohydnie, co deep fried Mars bar, za to skosztowalam Limoncello, likieru cytrynowo - kremowego i lokalnego wina, winogron, serow - wszystko bardzo dobre. Cytryny a takze inne owoce maja przeogromniaste, co zapewne jest zasluga zyznej wulkaniczej gleby. Co do wulkanu zas, dostanie sie nan z Sorrento jest dziecinnie latwe. Wystarczy wysciasc na stacji Pompeii-Scavi, a tam z miejsca pochwyca nas naganiacze i wrzuca do wlasciwego busika, ktory zawozi turystow na parking, tam nastepuja przesiadka w smieszne busy-jeepy i jazda przez park narodowy na najwyzej polozony parking, stamtad zas zasuwamy pod gore na nogach jakies 20 minut. Polecam wybrac sie jak najwczesniej z rana i zabrac cos na glowe, bo wieje pieronsko, ale powietrze jest wspaniale, rzeskie i swieze, a widoki oczywiscie powalaja. Wiekszosc osob kontunuuje taka wycieczke w Pompejach, ktore sa olbrzymie i spokojnie mozna po nich lazic caly dzien. Jesli uslyszycie z oddali rubaszny rechot, znaczy to, ze jakas wycieczka zaplatala sie w miejsce pompejanskiego Lupanare, czyli domu publicznego, znanego z wielce realistycznych freskow.

Reasumujac: dobre wakacje, nachodzilam sie, ze hej i przez to schudlam, hurra! Raczej nie wybiore sie tam ponownie, choc do Sorrento...kto wie, kto wie :)









Tuesday, September 24, 2013

***

Ostatnia noc w domu przez podroza. Walizeczka spakowana, aczkolwiek musze na niej usiasc, aby ja zasunac. Jestem, jakby powiedzieli tubylcy, 'shaved, plucked and fake tanned within an inch of my life' :-) Jutro wrzuce jeszcze pare filmow na Samsunga zeby miec co ogladac na lotnisku, wcisne do bagazu na sile nowy aparat, w ktorym na razie zmienilam format fotek na RAW i sprawdzilam, jak krecic filmy i tyle z niego wiem (ma 1001 ustawien, az strach sie bac), ladowarki wszelakie, zachomikuje kasiore i kwity podrozne w biustonoszu...i w droge! . Na polnocnym terminalu Gatwick ma byc McDonalds otwarty cala noc, tudziez M&S Food i Costa, na kawe zatem moge liczyc. Jeszcze tylko jeden dzien odsiedziec w kieracie i wio, do Wloch.

Maruda donosi mi, ze nie jest prawda, iz nie da sie tam nabyc niczego do jedzenia w ristorante miedzy 2 a 6 po poludniu, potwierdza tez, ze Neapol jest opanowany przez mafie.Nie jestem pewna, czy da sie przejsc przez security 6 godzin przed wylotem, ale to bez znaczenia - i tak musze czekac cala noc, czy po jednej, czy po drugiej stronie. Probowalam znalezc w necie info o wysylaniu paczek z Italii do UK, w razie, jakby mnie naszlo na wloski haul, ale mi sie nie udalo, widzialam jedynie artykul ostrzegajacy przez ginacymi przesylkami. Oh, well...

Gardlo przeszlo po parudniowym plukaniu brandy, ktora najwyrazniej zabija wszystkie zarazki w organizmie, nie tylko te atakujace migdalki. Serdecznie polecam.

Jutro o tej porze bede w pociagu zmierzajacym na lotnisko, a pojutrze - w slonecznym mam nadzieje Sorrento :)))







Friday, September 20, 2013

***

Jak sie zaczelam chwalic, ze od koszmarnej grypy na swieta 2010 nie chorowalam i nie mialam ani jednego dnia na zwolnieniu lekarskim, tak zaczelo mnie cos drapac w gardle. Byc moze za sprawa wlaczonego niedawno ogrzewania, w pracy z rana ziab, po poludniu sie robi jak w saunie. Przywdzialam kozaki i beret, a tu dzis dla odmiany cieplutko i zlota jesien. Bylo tak ladnie kiedy wychodzilam z pracy ze az sie wzruszylam :) Pomyslalam tez, ze musialam zmutowac nieco w nawyklego do niskich temperatur tubylca, gdyz po goracym lecie najlepiej mi, kiedy jest tak jak dzis: rano rzeskie 9 stopni, w poludnie 20-25. Ogarnelo mnie przy tym takie dziwne uczucie...Kiedy ktos mowi, ze przestaly mu przeszkadzac temperatury w UK, to znaczy jest tu naprawde jak u siebie. Czasami trace rachube, ile juz tu jestem, ale mozna przyjac, ze 6 - 7 lat (pierwsze spotkanie III-go stopnia w 2001, rany, to juz 12 lat temu!). Rzadko miewam uczucie zadomowienia, do tego potrzeba chyba wlasnego domu i rodziny, ale dzis byl jeden z takich dni. Swojskich.

Byc moze to kwestia atmosfery w pracy. O ile ze strony finansowej jestem niezadowolona, mecze sie z lenistwem i slamazarnoscia Anglikow, to pod wzgledem kontaktow miedzyludzkich nie moge narzekac: jest i kolezanka rodem z Krakowa, jest Maruda, ktora chyba docenia, ze naprzeciwko niej siedze ja, a nie jakis glab i moze sobie pogadac ze mna na kazdy prawie temat, a ja kumam, o czym ona mowi...Jest obledny informatyk, ktory dzis oswiadczal wszystkim, ze jest 'gigolo' i ze wszystkimi paniami w biurze ma romanse...Jest Lord (kupil sobie tytul lordowski, Zyd potrafi!). Nie ma dnia bez jakiejs komicznej opowiesci albo przypadku. A to sie komus rozerwa spodnie na dupie, a to ktos przyprowadzi psa w czasie przerwy na lunch po to tylko, zeby pies sie spektakularnie posikal na srodku biura...Humor rodem z komedii klasy B, ale za to ile smiechu! Osobiscie wole takie klimaty, niz pretensjonalnych sztywaniakow i wymuskane paniusie...Do tego zbieram punkty u chlopakow za upodobania muzyczne. Mamy tez czarny charakter, ostatnio zyczylismy mu, zeby utknal w tureckim wiezieniu, jako ze przebywal w Turcji na urlopie. Wrocil nienaruszony niestety. Ogolem jest git :)

Zeby nie bylo tak slodko: wkurzylam sie dzis kiedy okazalo sie, ze Tesco Money home delivery dziala tylko, jesli zamowi sie walute miedzy poniedzialkiem a czwartkiem, nie dowoza w soboty, zas mojego lokalnego Tesco nie ma na liscie Money Bureaus, coby pieniazki podjac. Damn it! Zajrzalam wiec na strone mojego banku aby zamowic walute online a odebrac ja tutaj (lepsza rata wymiany chyba). Mojej wsi/miasta nie bylo nawet na liscie miejscowosci do wyboru. Poszlam wiec na poczte i tam wkurzylam sie ponownie, gdyz kurs byl nizszy, niz Tesco, M&S Money i banki razem wziete. Roznica po wymianie ok 20 euro, co piechota nie chodzi, tozto jeden obiad w knajpie. Bardziej mi sie oplaca podjechac do miasta obok i podejsc do M&S, ewentualnie do banku - maja walute w pakietach po EUR200 i EUR250 bodajze. Dalam wyraz swej frustracji, mowiac na glos, ze w Polsce masz kantor na kantorze, tylko wybierac te z najlepszym kursem. Tu jak chcialam w marcu kupic euro na poczcie to im zabraklo...

Miarka sie przebrala, kiedy zdechly mi sluchawki i nie mialam jak w drodze do pracy odpalic sobie sciezki dzwiekowej do Rock of Ages (jestem uzalezniona!) albo Van Halen (nowo odkryta milosc) i jako ze u nas sklepu z pierdolami elektrycznymi niet, ani Wilkinsona, ani Argosa, sprobowalam w Tesco...Nie mieli! Naklelam sie w myslach ile wlezie. Bloody village. Po byle gowno trzeba jechac do normalnego miasta. Hate it !

Licze na to, ze te tysiace schodow w Italii tudziez Path of Gods spowoduja, ze spale troszke kalorii (ciekawe, ze jak sie zwazylam na naszej wypasionej nowej wadze, co to mierzy %fat itd. to wazylam tyle co zawsze, pomimo, ze ostatnio jem bez przerwy i wszystko). Z drugiej strony, zamierzam zjesc pizze w Neapolu (jednakowoz nie umrzec...), sprobowac slynnych lodow i innych lokalnych przysmakow. Wakacje za granica to dla mnie takze, a nawet przede wszystkim, obcowanie z lokalnym kolorytem kulinarnym. Kto wie, moze i oryginalne limoncello mi zacznie smakowac :)




Sunday, September 15, 2013

***

Meska decyzja podjeta; czekam na przesylke z Amazon :)




Jakby co, to mam na zbyciu K100d, rocznik 2006, body only.

Filmowo: 'Les Miserables' - zmusilam sie, nakloniona przez pozytywne opinie. Coz, podobala mi sie scenografia i kostiumy, natomiast postacie sa tak drewniane i niewiarygodne, ze szok. W szczegolnosci swiety kryminalista grany przez Hugh Jackmana, choc i Russel Crowe nie lepszy - o co chodzilo z tym jego (SPOILER!) samobojstwem ? Nagle ze zlego zrobil sie dobry i dostal wyrzutow sumienia ? Eee...Spiewali w sumie nie najgorzej, ale niestety nie mieli czego spiewac, gdyz muzyka jest cienka. Odradzam. Jesli natomiast kochacie Bon Jovi, Def Leppard i caly ten rockowy blichtr z lat 80-tych, polecam 'Rock Of Ages'! Tak, jest kiczowato, cheesy, bo tak wlasnie ma byc. Wkurzala mnie wprawdzie piskliwa blondyna, ale za to chlopaczek dawal niezle rade, a juz parodia New Kids On The Block mnie powalila (Z-Boyeezz!). Tom Cruise byl, uwazam, znakomity jako zblazowana i cokolwiek wczorajsza gwiazda. Wszyscy robia sobie ze wszystkich jaja, dostaje sie swietojebliwym frakcjom politycznym i jakikolwiek wybrany w slepo utwor miazdzy wspolczesne TOP 20 z dowolnej listy przebojow. Rock rulezzz :)

Kolejne rozczarowanie to 'The Great Gatsby', ale tu nie bylo niespodzianki, gdyz nienawidze tego rezysera. Obrazki sprawialy mi wprawdzie wielka przyjemnosc przez pierwsza godzine, potem juz jednak siegalam co chwile po telefon, co jest niechybnie oznaka znudzenia.

W zalewie blockbusterow przynajmniej 'The Look of Love' okazal sie naprawde dobry. Nie pomne, czy juz o nim wspominalam, jest to historia Paula Raymonda, ktory stworzyl imperium klubow nocnych w Soho i stal sie nawet w pewnym momencie najbogatszym czlowiekiem w Wielkiej Brytanii. Sukcesom towarzyszyly kleski i tragedie w zyciu osobistym, ale o tym juz rozwodzic sie nie bede i proponuje zobaczyc film.

Troche mi smutno, ze nie bylam na kocercie Rogera Watersa w Londynie, gdyz dochodza mnie sluchy, iz bylo to wypasione, multimedialne widowisko. No coz, wszystkiego miec nie mozna. Na nowe nagrania chyba tez nie ma co liczyc...zawsze to latwiej wyjechac z obwoznym cyrkiem po raz n-ty. Ludzie zaplaca i przyjda, legenda Pink Floyd jest niezniszczalna.

Mam propozycje odwiedzin u rodziny zagramanicznej, co oznaczaloby, ze mialabym z glowy czesc przyszlorocznego urlopu - tylko loty i wydatki na miejscu. Stawia to pod znakiem zapytania ewentualne plany wiosenne, choc nic nie jest jeszcze przesadzone. Problem z wakacjami u krewnych jest taki, ze...to nie sa wakacje. Wiecie, o co mi chodzi.

Duzo osob mnie ostatnio namawia na Tajlandie. Powiadam, why not ? :) Lot najdrozszy, reszta tania.




Wracajac do punktu wyjscia, myslalam ostatnio (zanim podjelam jednym klikiem decyzje na Amazon) o aparatach typu full frame. Jednak, biorac pod uwage, ze wyciagam lustrzanke srednio raz na 4 miesiace, bylby to raczej nieusprawiedliwiony wydatek. Za kilka lat jednak, kto wie, kto wie...






Saturday, September 07, 2013

***

Doszlam do siebie jako tako, choc dalej padam na pysk. Wczoraj z Maruda zakonczylysmy prace biurowa o 12:45 i pojechalysmy do Londynu na organizowane przez Harrods spotkanie z panem odpowiedzialnym za te oto dziela perfumeryjne:




Zeby jednak nie bylo tak latwo, najpierw musialysmy dostarczyc pilna paczke do naszego klienta, ktory znajduje sie na tej samej ulicy, co dom, w ktorym zmarl Freddie Mercury. Oczywiscie jak tylko wysiadlysmy z metra na Earls Court, zaczelo lac. Znalazlysmy i klienta i dom, pstryknelysmy fotki na tle muru i drzwi w murze. Dom malo co widac, ale widac okno sypialni, w ktorej, byc moze, Freddie spedzil ostatnie chwile zycia.

Po tym poruszajacym przerywniku dotarlysmy do Harrodsa, zgubilysmy sie na pierwszym pietrze zapelnionym ciuchami od projektantow - slowo daje, chwilami czulam sie jak na krakowskim Tomexie, z tym, ze bylo chyba jeszcze tandetniej. Po spotkaniu zas postanowilam wykorzystac darmowa wycieczke do Londynu i nie wracac od razu do domu. Hale perfumeryjna obeszlysmy z Maruda wczesniej, wiec udalam sie najpierw na Oxford Street. Primark - 5 min w srodku i ucieklam z tego piekla. Udalam sie dalej kolejno do Selfridges, Bootsa i Uniqlo. Potem pojechalam szukac TK Maxx na Charing Cross, gdyz chcialam cos zwrocic. TK Maxx znajduje sie jakies 20 min piechota od stacji Charing Cross, mnie sie zdawalo, ze to bedzie 5 min maksymalnie. Odleglosci w Londynie porazaja. W domu bylam przed 11 wieczor. Musialam zrobic nie wiem ile mil, ale nogi przestaly mnie bolec okolo 2 po poludniu dzisiaj. Masakra. 

W Selfridges - powinnam to napisac na moim drugim blogu, ale pal licho - natrafilam na nowa linie kosmetykow do makijazu sygnowanych przez Charlotte Tilbury. Stoisko i kolekcja przepiekna, niestety osaczona przez tuziny kobiet w czarnych burkach (normalnie pchaja sie do stoiska MAC), wiec malo co pomacalam. Slinie sie na szminke i moze kredke do oczu, choc ceny na poziomie Dior/Chanel/YSL mniej wiecej. Poczekam na wiecej recenzji na internecie, na razie tylko Wayne Goss sie konkretnie wypowiedzial, entuzjastycznie zreszta. Charlotte to znana persona w swiecie makijazystow, jakis czas temu miala swoja linie w Bootsie, niestety niezbyt mi podeszly tamte produkty. Obecna kolekcja to zupelnie inna bajka.



Czekam z niecierpliwoscia na dzien, w ktorym bede w stanie jezdzic do Londynu czesciej i taniej, kiedy bede mieszkac blizej - pol godziny pociagiem/metrem max. Kiedy bede mogla w piatek po pracy wybrac sie na musical, nie martwiac sie, czy zdaze na ostatni pociag do domu. Kiedy bede mogla wyskoczyc do Selfridges czy Harrodsa po pracy, albo w czasie lunchu, zeby zapoznac sie sie z najnowszym zapachem, ktory klient chce koniecznie skopiowac. Ciezko jest pracowac w kreatywnej branzy, bedac daleko od jednego ze swiatowych centrow tej kreatywnosci. Czytanie o trendach w biuletynach marketingowych guzik daje, jesli nie widze tych trendow na ulicy (God knows, w Surrey jedynym zauwazalnym trendem sa kalosze Hunter...). Po Nowym Roku zaczynam planowac przeprowadzke. Enough is enough :)



Monday, August 26, 2013

***

Miewam problemy z  odpowiadaniem na komentarze na tablecie, Android dostaje swira przy probie zalogowania do Google Mail. Wczesniej, tzn. przed apdejtem do najnowszej wersji, takich problemow nie bylo. Ilekroc spojrze na kolejna wersje You Tube czy Facebook, mysle sobie: na cholere poprawiac na sile cos, co juz bylo dobre ? Rozumiem latanie jakichs dziur, ale ciagle zmiany w designie, ustawieniach...Why ?

Z Hollywood dochodza niepokojace wiesci: ponoc w ogole nie planuje sie juz krecenia tzw. 'normalnych filmow', przez ktore rozumiem wszystkie inne, niz bijace rekordy kasowe, superdrogie ekranizacje komiksow. Nic nie mam do komiksow, z checia obejrze kolejny Iron Man czy inne diabelstwo, niemniej napawa mnie smutkiem powyzsza opcja, czyli filmy wylacznie dla najliczniejszej grupy wywalajacej kase na bilety: dzieci plci meskiej w wieku 13-30. Filmy maja byc tak krecone, aby docieraly do tej grupy we wszystkich krajach swiata. Durne obrazki o robotach sa tak samo durne w kinie w Rosji, USA czy Azji. Hollywood zamierza skonczyc nawet z romantycznymi komediami, ktore przeciez generowaly jakies tam zyski, choc ciezko w to uwierzyc. Tymczasem, na mojej liscie Love Film czeka: 'Behind the Candelabra', 'The Look Of Love', 'Arbitrage', 'The Place Beyond The Pines', 'The Bling Ring'. Potencjalnie kontrowersyjny 'Lovelace' okazal sie sredniawy, choc ucharakteryzowana na zdewociala mamuske Sharon Stone niezle mnie mnie zaskoczyla.




Pod nasza strzeche trafilo wreszcie '50 Shades of Grey', w charakterze prezentu slubnego dla nic nie podejrzewajacej panny mlodej (ja jestem ostatnia osoba na swiecie, ktora tego nie czytala, panna mloda jest ostatnia osoba na swiecie, ktora dopiero teraz dowiedziala sie, o czym to jest). Nadal odpycham od siebie to pseudoporno dla kur domowych i wybieram alternatywe, a mianowicie:




Czytalam wczoraj do 1:30 w nocy. Nie jest to mistrzowstwo piora, ale wciaga i daje do myslenia. Dlaczego Jameson, ktora u poczatku swej 'kariery' wyciagala juz kilka tysiecy dolarow w jeden wieczor pracy w klubie stripteasowym dawala sie wykorzystywac, okradac i bic boyfriendowi, ktory oczywiscie wciagnal ja tez w narkotyki ? Latwo pokusic sie o analogie do Lindy Lovalace, z tym, ze tam swietojebliwa mamusia bohaterki kazala corce sluchac sie meza, niepomna, ze ten wlasnie naklania Linde do prostytucji...U Jameson byl tylko ojciec, spokojny ale i kompletnie nieobecny. Oczywiscie, nie chodzi tu o obwinianie rodzicow czy tzw.okolicznosci. Obie panie dobrze wiedzialy w co sie pakuja, obie tez padly ofiara wyjatkowo podlych mezczyzn. Czytam dalej.

PS. Teneryfa - dobre ceny w marcu :)

Saturday, August 24, 2013

***

Dlugi weekend zaczal sie pochmurnie. Po raz pierwszy od niepamietnych czasow musialam zapalic swiatlo w kuchni, by zjesc sniadanie - o godzinie 9 rano. Jesien ewidentnie skrada sie ku nam, widze na krzakach coraz wiecej jezyn, noce bywaja chlodne. Po inwazji opetanych mrowek przyszedl czas na muchy, w ilosciach niezwyklych. Sasiedzi trzymaja kosze przed domami, bo i gdzie indziej, to cholerswo sie plegnie. Wczoraj polowalam na taka do 1 w nocy, gdyz nie dawala mi w spokoju ogladac filmow na You Tube. Trzykrotnie zabita kapciem, zmartwychstala dwa razy, po czym wreszcie polegla. I na co w mi w sypialni pajak, jak zadnego pozytku z niego nie mam ?

Wyslalam pierwsza w zyciu aplikacje na karte kredytowa. Martwilam sie, ze nic z tego nie bedzie, gdyz nie ma mnie na electoral roll, nie place rachunkow, poza telefonem, generalnie moj credit score jest chyba nieistniejacy! Mimo to Tesco kazalo mi przyslac sobie jakies papiery potwierdzajace tozsamosc, wiec chyba idzie ku dobremu. Jak sie uda, przed urlopem w Polsce postaram sie o kolejna; Halifax ma karte umozliwiajaca zakupy za granica bez typowych dla kredytowek oplat. Karta Tesco natomiast pozwala na kupowanie od nich waluty z dostawa do domu i jest to traktowane jako purchase, a nie cash advance - bardzo wygodna opcja, jesli akurat wypadnie nam niespodziewany city break, a do wyplaty jeszcze tydzien czy dwa. Mam nadzieje, ze zachowam rozsadek i nie wpakuje sie w dlugi...Bardzo chcialabym nabyc przed urlopem we Wloszech Pentax K - 5, a jeszcze lepiej K - 5 S II, bo widoki az sie beda prosily o godziwe zarejestrowanie, moze nawet jakis filmik w HD...

Zylam siedem lat w przekonaniu, ze mojego laptopa nieda sie juz 'ulepszyc', czyli dokupic mu pamieci, ktorej mial od nowosci cale zawrotne 1 GB. W 2006 roku byla to zacna ilosc, jednak ostatnio stalo sie jasne, ze tak sie dalej ne da...Zrobilam skan systemu tutaj: http://www.crucial.com/uk/ i nabylam rekomendowana przez nich 1 GB RAM (wiecej moj Acer nie polknie niestety), tyle, ze na Amazon, bo taniej. Wow! Spodziewalam sie poprawy, ale jest naprawde duzo lepiej. Photoshop uruchamia sie w przeciagu sekund, poprzednio trwalo to wieki. Koniec z muleniem, obrabianie obrazkow to sama przyjemnosc. Przy okazji, idac za rada informatyka z pracy, odkurzylam maszyne, przez co jest teraz tak cicha, ze mam obawy, czy wiatraki w ogole dzialaja...Jestem zadowolona, za £13 mam swietny upgrade. Ile pochodzi, tyle pochodzi. Nie rozumiem tylko, dlaczego sklep, w ktorym kupilam Acera lata temu zapewnial mnie, ze wsadzil maksymalna ilosc RAM-u. Wszystko trzeba samemu sprawdzac...

 Zaczelam juz myslec o przyszlym roku pod katem potencjalnych wypadow. Jak w tym roku, z checia bym gdzies wyskoczyla w okolicy moich urodzin, czyli w koncu marca. Potem jest Wielkanoc i tez dobrze bylo by wykorzystac kilka dni wolnego. Znow powrocila do mnie Madera, ale dowiedzialam sie, ze tam w kwietniu jest cieplo wprawdzie, ale bywa pochmurno. Polski wielkanocnej nie znosze, z uwagi na deszcz ze sniegiem padajacy czesto o tej porze roku oraz debili latajacych z wiadrami brudnej wody w wielkanocny poniedzialek. Jak finanse i czas pozwola, za pewno sie gdzies wybiore - moze Istambul, przynajmniej ominelyby mnie zajace czekoladowe i caly ten szajs. Sie zobaczy.

Rzucilam sie na ogorki malosolne. Efekt: Dehli belly :-D Oj, odwykl czlowiek od normalnego jadla na tej angielskiej jalowej strawie. Jutro natomiast na niedzielne, sute sniadanie zamierzam wyprobowac Venison Sausages, czyli kielbaski z sarniny (?). Pewnie w srodku maja przemielonego konia, ale dopoki sa smaczne, nic mi to nie przeszkadza :-)



Saturday, August 17, 2013

***

Rezerwacja lotu przez Ryanair przypomina brniecie przez pole minowe. Siedem czy osiem stron zanim wreszcie zdolamy zaplacic; co gorsza, niechciane ubezpieczenia, wynajem auta i tysiac inych dodatkow musimy odznaczyc, gdyz domyslnie sa one w pakiecie wraz z biletem. Czekam z niecierpliwoscia na obiecywane miejsca stojace w samolocie. Juz widze mamy z dziecmi na rekach i grubasy, zataczajace sie od siedzenia do siedzenia. Istny lot skazancow.

To rzeklszy, zdolalam o dziwo zabukowac lot do Polski i z powrotem w polowie grudnia. Powinnam sie wyrobic z dentysta, badaniami (niepokoi mnie bezustanne pragnienie, czyzby cukier we krwi za wysoki ?), zapytam na uczelni, czy sa w stanie wystawic mi szczegolowy syllabus sprzed 15 lat, w co bardzo watpie, odwiedze, kogo mam odwiedzic i najem sie bigosu. Swieta sa zawsze bardzo klopotliwe, zwlaszcza, kiedy sie mieszka z wlascicielami, ktorzy, wiadomo, woleliby byc sami, lub w towarzystwie wlasnych rodzin, wiec podswiadomie licza na to, ze my sie na ten felerny okres ewakuujemy. Jednoczesnie niechec do wyjazdu na swieta do Polski jest postrzegana jako cos nienormalnego, bo przeciez 'wszyscy jada'. Tak czy siak, klamka zapadla. Na przyszly rok musze koniecznie zaplanowac cos innego, Portugalia, albo i gdzie dalej...

Nadal szukamy pracownika do Firmy. Zglaszaja sie glownie absolwenci nauk biodemycznych i tym podobne indywidua, Firma zas szuka kogos 'normalnego', czyli posiadajacego pare rak, umiejacego czytac i pisac i tyle. Zakrawa na ironie, ze ludzie z dyplomami sa gotowi wziac nawet cos takiego na pierwsza prace, a ci, dla ktorych jest ona wlasciwa, nie fatyguja sie, aby aplikowac. Firma juz dwa razy sparzyla sie na przekwalifikowanym laborancie, jeden byl po fizyce, drugi po inzynierii srodowiska. Obydwaj po pol roku mieli juz serdecznie dosc stania po 8 godzin dzienie nad waga z pipeta w lapie i obydwaj wylecieli dokladnie po pol roku. Szukamy dalej.

Ilekroc media donosza o protestach, czy to przeciwko eksploatacji gazu lupkowego, czy budowie szybkiego polaczenia kolejowego Londyn - Birmingham, czy przeciwko produkujacym zielona energie wiatrakom, czy przeciwko zamknieciu lokalnego pubu, niepotrzebne skreslic, mysle sobie, ze protestujacy chyba nie chodza do pracy, skoro moga koczowac pod londynska katedra albo w jakiejs wsi w Sussex calymi dniami, jesli nie tygodniami. Skad maja na to pieniadze ? Ktos ich wynajmuje, zeby siali zamet ? Sluchalam w Radio 2 dyskusji na temat fracking, z jednej strony jakis profesor spokojnie argumentowal, z drugiej, jakas rozwrzeszczana furia nie pozwolila nikomu dojsc do glosu. Jesli kobiety chca byc brane na powaznie w jakiejkolwiek dyspucie, nie moge tego robic w taki sposob - zapluwanie sie i histeria naprawde nikogo nie pomoga przekonac, ze fracking, GM (zmodyfikowane genetycznie plony) czy owe nieszczesne wiatraki sa be. To jest cywilizowany kraj, nie Egipt, gdzie sie wrzeszczy, macha rekami i staje na linii ognia i absolutnie niczego to nie zmienia. Nawiasem mowiac, nie wyobrazam sobie, zeby ktokolwiek tu chcial umierac za  Camerona, czy nawet Krolowa...

Maruda jedzie do Moskwy! Zgotowala mezowi niespodzianke na 50-te urodziny i skorzystala z jakies promocji. W grudniu. Doradzilam porzadnie przygotowac sie merytorycznie i zawczasu kupic futro.

Obejrzalam 'Django Unchained'. Nadal nie lubie Tarantino, choc przyznaje, ze motyw z Niemcem mowiacym po angielsku lepiej od tubylcow byl przedni.

Dobra, czas zabrac sie za porzadki. Jak sobota, to sobota :)

Sunday, August 11, 2013

***

Posty pisac kaza...I coz tu napisac ? Ze temperatury zelzaly, a pogoda przypomina (jest poczatek sierpnia) lagodna, wczesna jesien ? Ze wrzosy juz dawno kwitnac zaczely w lasach West Sussex, a jezyny tylko patrzec jak dojrzeja ? Ze Firma wyrzucila kolejnego pracownika na jeden dzien przed zakonczeniem przedluzonego o 3 miesiace okresu probnego i mozolnie szuka 'wyspecjalizowanego' szczura laboratoryjnego gotowego zarznac sie za 12 k rocznie ? Ze caly piatek chodzilam jak skolowana, myslac o limitowanych biletach na londynski klubowy koncert Nine Inch Nails, gdy zas wybila magiczna godzina 5 pm i sprzedaz tychze miala ruszyc z kopyta, serwery ichnie zawrzaly, zagotowaly sie a po paru minutach owe circa 1000 biletow bylo juz sprzedane...

Mysle o nowym komputerze i nie chce, aby byl to laptop. Przez mysl przemknal mi iMac z 27'' ekranem; za najbardziej wypasiony model trzeba dac dobre £2000. Nie ma lekko. Bylby to pierwszy moment w moim zyciu, kiedy  nie mialabym w domu ani jednego urzadzenia chodzacego pod Windows. Tymczasem, Samsung proponuje nam cos takiego: juz sobie wyobrazam niekonczace sie wojny patentowe:



Sympatyczny sprzet dla niewymagajacego uzytkowanika, jesli ktos szuka dobrej karty graficznej i przynajmniej 16 GB RAM, to nie tedy droga. Mam nadzieje, ze zrobia bardziej zaawansowany model, nadal w podobnej stylistyce - pasowalby mi do telefonu i tabletu :)

Aha - nowe iMac nie maja napedu optycznego. Zadnego. Znak czasow ?

Rzucilam w pracy pomyslem, coby sie wybrac na jakis flower market, gielde kwiatowa, cokolwiek, gdzie sprzedawane sa pachnace rosliny i gdzie mozna przekonac sie wlasnym nosem, co to jest to sweet pea, czy frangipani (no, wlasnie...). Jestem dzieckiem bloku, nie bylo mi dane nawet miec dzialki, wiec sie na kwiatach zwyczajnie nie znam i mam z nimi do czynienia raz na ruski rok, kiedy trzeba dla kogos zamowic bukiet. Kierownictwo przyklasnelo.

Z pierwszej reki mam informacje, ze godziwe weselisko w swawolnej Polsze kosztuje obecnie zlotych polskich 50 000 a kwota oczekiwana od pary uczestnikow w ramach gotowkowego prezentu to, bagatela, 500 zeta. Za samo rzepolenie disco - polo przez iles tam godzin 'kapela', zwana tez przez mieszkancow Polski zachodniej 'orkiestra' (orkiestra to jest, kurna, w filharmonii...) bierze kilka tysiecy PLN. Jakbym kiedys miala brac slub, to najlepiej w cieplym kraju, na plazy, DJ niech zarzuci fajna muze, gosciom rozdac smaczne koktaile i skrety i niech sie impreza kreci ;) Oczywiscie zadnych pierwszych tancow (co, jesli para mloda NIE tanczy ?), wymeczonych przemow, podziekowan, slajdow ani dziwnych strojow; kobieta po 30-tce zazwyczaj wyglada w bialej sukni jak szalona beza. W ogole caly ten weselny biznes jest potwornie kiczowaty i wyjsc nie moge z podziwu, ze ludziom sie chce inwestowac niemale pieniadze,czas i nerwy w to wszystko. Pomijam juz ateistow, ktorzy na ten czas wygrzebuja swiadectwa sakramentow, pedza na nauki przedmalzenskie (nierzadko od paru dobrych lat bedac rodzicami) i do spowiedzi, aby po krotkim okresie udawania wiernych synow i cor Kosciola powrocic do normalnosci. Nie jest rzadkoscia zmuszanie do powyzszych praktyk Anglikow przez polskie swietojebliwe narzeczone...



 Chcialam zakonczyc jakims przyjemniejszym akcentem, np. o Langwedocji, Wikipedia jednak zabrala mnie w przerazajaca podroz po sredniowieczu, walkach z katarami (wymordowanie 12 tys mieszkancow jednego miasta, zeby zgladzic 500 katarow - 'Zabijcie wszystkich, Bog rozpozna swoich') i wreszcie przejsciu owej krainy we wladanie inkwizycji. Gdzie by sie nie obejrzec, ten cholerny rak, jakim jest religia, wystawia swoj paskudny leb. Carcassone jednakowoz wyglada bardzo zachecajaco!




Ja tam odliczam dni i noce do Sorrento, Amalfi Capri. W miedzyczasie zas, karmie uszy 100 slynnymi tematami muzyki filmowej. Lawrence z Arabii, Dr Zhivago, Star Wars, Grek Zorba, Bond. W sam raz na niedziele :)


Sunday, July 21, 2013

Beside the seaside

Isle of Wight. Bylam, zobaczylam...i musze sie wybrac ponownie! Jeden dzien to naprawde malo i bardzo dobrym pomyslem bylyby dwa noclegi. Poniewaz nie chcialam platac sie po ospalych miasteczkach, wybralam sie z Ryde autobusem do Sandown, a stamtad piechota do nadmorskiego zoo. Zoo posiada 'tiger sanctuary', czyli zbiera emerytowane czy tez porzucone na starosc cyrkowe zwierzeta, aby dac im dach nad glowa. Bardzo szczytny cel, szkoda tylko, ze wiekszosc kotow sie pochowala, a nie chcialam czekac 2.5 godziny na karmienie, ktore niewatpliwie musialo byc widowiskowe. Jesli ktos spodziewa sie ogrodu zoologicznego z prawdziwego zdarzenia, rozczaruje sie - ja osobiscie odradzam, choc nie zaluje wydanych £10, jesli pomaga to uratowac pare tygrisich czy lwich zywotow. Innych zwierzat jest tam jak na lekarstwo.

Plaza w Sandown - coz, nawet mi sie nie chcialo wyciagac aparatu. Dobre miejsce dla dzieciakow, przynajmniej ten skrawek wygladajacy jak zolta piaskownica (piasek ewidentnie nawieziony z innego miejsca). Mozna wynajac lezak, kupic lody, nadal byc w miescie z betonem za plecami a jedna noga w morzu, bardzo, dodam, wzburzonym. Natomiast spacer do zoo wzdluz plazy wygladal tak:




Z lewej strony jezdnia, z prawej ubity, ciemny piach i te dziwne, acz szpecace konstrukcje. Dla rownowagi, piekny klif w oddali.

Po odhaczeniu zoo z listy przydreptalam z powrotem do Sandown. Japonki obtarly mnie niemilosiernie, nie mialam przy sobie plastrow a lokalny Boots byl zamkniety w porze lunchu. Sjesta...Po dlugim oczekiwaniu na autobus nr 3 wiodacy do Ventnor pojechalam w kierunku ogrodu botanicznego, slynacego ze srodziemnomorskiego klimatu i takiejz kolekcji okazow. Musialam sie przesiasc, gdyz z Ventnor to byloby ok godziny piechota. Autobusy lokalne nie jezdza zbyt czesto, nr 6 ktorym dotarlam pod ogrod konczy dzialalnosc po 5 po poludniu. Dotarlam tam na 3 - cia, wiec nie mialam zbyt wiele czasu, a szkoda, gdyz miejsce to jest swietnie utrzymane, pomyslane i robi wrazenie. Mozna rozciagnac sie na trawie i opalac, nie ma tabliczek z napisami 'szanuj zielen' a i tak wszyscy ja najwyrazniej szanuja.  Dodatkowo widoki z okna autobusu na morze i zatoki - bezcenne. Chwilami mialam wrazenie, ze jestem z powrotem na Gozo. Napstrykalam zdjec, kupilam maskotke - czerwona wiewiore na pamiatke, wskoczylam w autobus do Newport, a stamtad do Ryde i z powrotem w hustajacy prom. I po dniu!




Po takim rekonensansie wiem juz, ze jadac na jeden dzien najlepiej obrac sobie za cel konkretny odcinek the coastal path i przedreptac te kilkanascie mil sycac sie pieknem wybrzeza, a wrocic autobusem, badz pociagiem do punktu wyjscia. Wyspa zdawala sie bardzo spokojna, pomimo pieknej pogody (choc i silnego, chlodnego wiatru). Coz, wszyscy sa teraz na wakacjach w Hiszpanii czy innej Tajlandii. Samochodow niewiele (koszt wjazdu to chyba £50, wyspiarze bardzo pilnuja, aby Isle of Wight nie stalo sie zakorkowanym pieklem), populacja dosc stara - mlodzi pewnie uciekaja na lad za praca. Sporo grubasow. Bardzo zielono. Nie widzialam oznak ostentacyjnego bogactwa. Ciekawostka jest fakt, ze na IOW zylo niegdys zatrzesienie dinozaurow :)




O ile w sierpniu nie zacznie sie jesien, albo od razu zima, zabukuje sobie jakis pokoik w Shanklin czy Ventnor, wezme statyw i pojade/poplyne ponownie.






Saturday, July 06, 2013

You Win Again

Obudzilam sie zmeczona i pokonana przez Andy Murray'a. Niby mamy globalizacje, niby jestesmy obywatelami swiata, kosmopolitami, niby narodowosc juz nie taka wazna, a wystarczy, zeby rodak zaczal dawac sobie rade na jakims polu a juz zaczynamy puchnac z narodowej dumy. Przeciez tak naprawde sukcesy czy to tenisistow, czy innych sportowcow, muzykow, naukowcow, jak zwal, tak zwal, to indywidualne osciagniecia jednostek, a nie kraju, z ktorego pochodza! Jaskiniowe instynkty maja sie jednak bardzo dobrze i choc na tenisie nic a nic sie nie znam, trzymalam mocno kcuki za zadziornego Jerzego, podczas gdy Anglicy na Wimbledonie jednoglosnie dopingowali Szkota...

Obskoczylam gielde plyt winylowych. Banda niegroznych wariatow, niektorzy kupuja garsciami i co popadnie, inni wyszukuja konkretnych nagran, jak mniemam i jedni i drudzy zamierzaja to pozniej odsprzedac drozej...Sprzedawcy generalnie bezczelni i wycwanieni, jesli chodzi o ceny. £80 za plyte Black Sabbath ? Nie place za plyte wiecej niz £2 -£3, gdyz nie wiem, jak i czy w ogole to mi w domu zagra! Rozumiem, ze kolekcjonowanie rzadzi sie swoimi prawami, choc po mojemu, kolekcjonowac mozna motyle czy inne znaczki, muzyki sie slucha. Wrocilam z 'Synchronicity' The Police, 'The Unforgettable Fire' U2 i 'Quiet Life' Japan pod pacha. Na oko - near mint condition. Slucham wlasnie U2. Znam przeciez te kawalki, a jednak tu brzmia zupelnie inaczej. Nie ten Bono! Podobne wrazenia mialam przy Genesis, gdzies tam w Krakowie kurzy sie kompakt, ktory lubilam srednio i robil na mnie zgola inne wrazenia, niz winyl. Zatem, to nie tylko audiofilskie urojenia, cos w tym faktycznie jest! Na zakupy bede sie jednak wybierac do charity shops, bo te babcie nie maja pojecia co sprzedaja i analogi sa zazwyczaj smiesznie tanie.

Maruda wraca w poniedzialek z tropikow, reszta ekipy mniej luba bardziej na urlopach. Po stronie klienteli to samo, co oznacza nude, nude, nude w pracy. Bezczynne siedzenie przy biurku przez 8 godzin. Robilabym plany na Wlochy w tym czasie, ale przeciez u mnie wywalaja za korzystanie z netu w celach niepracowych, wiec sie boje nawet na Wikipedie wejsc. Paranoja.

Napalilam sie na perfumy Tom Ford Sahara Noir i jako ze sa dostepne w lokalnym House of Fraser, wzielam sie pryslam. I co czuje ? Kosciol. Kadzidlo. Panie Ford, trosze zes pan przesadzil.




Oparlam sie temu szatanowi i jeszcze jednemu: MAC ma kolekcje sezonowa Tropical Taboo (u nich kazda kolekcja jest sezonowa i co 5 min wypuszczaja nowa..), a w niej przecudnej urody odcien pomadki Lady At Play.. Jedyne £20. Powzdychalam, zmarszczylam brew i odeszlam precz. Buu :(




Wszystkiego miec nie mozna...Na Wish List kilka ksiazek, w tym biografia zespolu Kraftwerk i pare innych okolomuzycznych tytulow. Do obejrzenia, jak tylko wyjdzie na Blu ray, najnowszy film Sofii Coppoli 'The Bling Ring', polecany przez Radzka 'The Look of Love', oraz biograficzny film z Pacino wcielajacy sie w slynnego producenta muzycznego Phila Spectora. Kto powiedzial, ze lato to sezon ogorkowy ? :-D

Sunday, June 30, 2013

Kind of Blue

Zarzekalam sie, ze odtwarzacz Blu Ray jest mi niepotrzebny, co w zasadzie jest prawda i gdyby nie tzw. lewy grosz, to nie zabralabym sie za research, jaki przeprowadzam, ilekroc przychodzi na nabywania jakiegos gadzetu. Przestalam juz pytac plec meska w pracy o rade, gdyz nie maja absolutnie nic do powiedzenia w kwestii marek, jakosci itd. Najwyrazniej 99% populacji kupuje obecnie Samsunga, taki model, na jaki akurat ich stac. Samsung, wiadomo, robi fajne telefony, tablety, telewizory obecne w kazdym prawie domu. Nie do konca jednak ufam im w kwestii czegos, co nie tylko ma zachwycac wizualnie, ale i dzwiekowo. Nie zapominajmy, ze zadna radosc z ogladania koncertu, dajmy na to, U2, kiedy obraz piekny, ale w glosnikach rzezi.

Poczatkowo zamierzalam wybrac cos, co ma Wi-Fi, jednak po namysle zdecydowalam sie na odtwarzacz Pioneer, wyposazony jedynie w gniazdo Ethernet. Z internetu zatem korzystac nie bede, co niespecjalnie mnie martwi.
Dlaczego Pioneer, a nie Sony, rowniez znane z bardzo dobrej jakosci ? Z uwagi na zabezpieczenia antypirackie. Wiem z doswiadczenia, ze Pioneer ma swietna reputacje jesli chodzi o odtwarzanie wszelkiej masci formatow. Nareszcie moge cieszyc sie moja kolekcja filmow i dokumentow, ktora lezala od 2 lat odlogiem, gdyz ogladanie na laptopie wyszlo mi bokiem.

Dlaczego w ogole Blu Ray ? Przez muzyke. Skoro mam wydac £10 na koncert na DVD, moge rownie dobrze wydac identyczna kwote na kocert na BD. Mozliwosc ogladania DivX itd. jest dodatkowym bonusem. Ceny w tym roku naprawde polecialy w dol, tak plyt BD jak i sprzetu.

Paradoksalnie, nie mam jeszcze zadnych filmow na BD, w pospiechu zaktualizowalam moja rental list na Love Film zmieniajac dvd na bd i lada dzien sie przekonam, jak sie rzeczy maja. Mam natomiast plyte BD z muzyka i musze powiedziec, ze przesluchanie jej mnie niezmiernie zaskoczylo na plus. Z porzadnym wzmacniaczem i glosnikami z prawdziwego zdarzenia, efekt bylby zapewne piorunujacy.

Odtwarzacz jest cichutenki, slusznych rozmiarow - co to za glupia moda na modele wielkosci pudelka od zapalek, ktore wygladaja, jakby mialy sie za chwile rozpasc na kawalki ? Prezentuje sie ladnie, ma dwa porty USB i nawet gniazda audio z tylu obudowy. Mozna podpiac pod niego dongle wifi, kosztujace krocie. Poki co, podziekuje.

Pierwszy raz kupowalam cokolwiek w Richer Sounds. Mieli bowiem dobra oferte na ostatnia sztuke zdjeta z wystawy, ponadto chcialam sie kogos poradzic. Sprzedawca byl niesamowicie stiff upper lip, nawet sie nie usmiechnal, przez pierwsze 5 min bylam generalnie ignorowana, musialam sama do niego podejsc i wyluszczyc, w czym rzecz. Moze myslal, ze pomylilam sklepy.

Jestem mimo wszystko bardzo zadowolona. Mej radosci dopelnil fakt, ze odkrylam uroczy sklepik z plytami winylowymi i wrocilam z nareczem skarbow. Tylko sluchac!

Do tego wszystkiego swieci slonce i jest cieplo. Life is beautiful!

Sunday, June 23, 2013

***

Zaczynam powoli podzielac antyunijne nastawienie Wyspiarzy, choc to dzieki Unii tutaj jestem. Bruksela w produkowaniu powalonych dyrektur przechodzi sama siebie. Jestem pewna, ze wplywaja one na kazdy aspekt naszego zycia i kazda branze i wszyscy doswiadczamy tego na wlasnej skorze. Jesli chodzi o chemikalia, medrcy ci jakis czas temu czepili sie kultowych perfum Chanel no 5 i doszukali sie w nich groznych alergenow. Oznacza to zbanowanie owych substancji, a co za tym idzie, koniecznosc zmiany formuly czyli zmiane charakterystyki produktu. Jesli ktos kocha to aldehydowe monstrum, za pare lat moze sie mocno zdziwic, gdyz nie bedzie ono pachniec podobnie. Przez 90 czy iles tam lat jakos sie ludzie tym psikali i nie slychac bylo, zeby ktos sie udusil (chyba, ze z nienawisci do smrodu mydla). UE nie poprzestaje na zbanowaniu jednej, czy dwoch substancji; maja juz naszykowana liste 120 bodajze alergenow. Producenci beda musieli deklarowac ich obecnosc na etykietach produktow, co niejednego konsumenta odstraszy, zwlaszcza syntetyki bo to 'chemia' - nawet, jesli to naturalne substancje sa tak naprawde najczestszymi przyczynami podraznien i alergii. Juz teraz zapachy z typowej duty-free hall sa mdle, nudne i generyczne, a po wprowadzeniu dalszych restrykcji perfumiarzom zostanie garstka materialow do zabawy i wszyscy beda robic z nich to samo. Bedzie jeszcze nudniej i zachowawczo. Fragrance industry jako dziedzina kreatywna po prostu umrze. Nastepne w kolejce do usmiercenia sa farby do wlosow: blondyny, zapomnijcie o farbowaniu na platyne, Unia zabroni mocnych rozjasniaczy. Z rok temu poniosla sie wiesc, ze chca zakazac sprzedazy ziol, bo ludkowie moga sobie zrobic krzywde skrzypem, czy rumiankiem. What a load of bollocks...Wszystko dlatego, ze jajoglowi chca dla nas 'lepiej'.

Jaka na to rada ? Rozpieprzyc ten biurokratyczny moloch w pizdu, opuscic go, czym grozi Cameron albo, w przypadku jednostek oraz firm, wyniesc sie z tego kontynetu gdzies, gdzie nie siega IFRA i mozna dzialac bez przeszkod. Alergikom zas radze uzywac wylacznie produktow bezzapachowych.

Po uwaznym przestudiowaniu formularzy EEA3 (Permanent Residency) i AN (naturalizacja) zlapalam sie za glowe. Niestety, raz czy dwa nie zarejestrowalam sie w WRS przy zmianie pracodawcy i to mnie z miejsca dyskwalifikuje, jesli wierzyc informacjom na stronie rzadowej. Certyfikat jako taki mam, dalam za niego £50 w zamierzchlym roku 2005. Zachodze w glowe co zrobic. Zniesli toto w 2011 roku i najrozsadniej byloby zaczac odliczac 5 - letni okres rezydencji od nowa. W koncu i tak tu mieszkam, pracuje i wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazuja, ze tak nadal bedzie. Referendum o opuszczeniu Unii ma sie odbyc w 2017 roku, tak czy siak zakladam optymistycznie, ze nie beda nas wrzucac do kanalu La Manche celem odciazenia Wysp z imigrantow. W cztery lata akurat ukonczylabym sobie kurs, a nagorszy scenariusz pracowy (poza oczywiscie bankructwem naszej firmy, tfu, tfu) jest taki, ze bede tu sobie nadal pomalutku robic swoje. A o to wszak chodzi!

Dobra, czas na serial ! Dla mnie The White Queen, dla wspollokatora Downton Abbey, w ktorym sie wprost zakochal :)



Sunday, June 16, 2013

***

Ostatni dzien zbijania bakow. Chwycilam wreszcie za farbe do wlosow - staram sie farbowac jak najrzadziej, ale juz nie moglam patrzyc na splowiale, rudawe odbarwienie. Farby John Frieda sa nietrwale, acz bardzo latwe w aplikacji (fajna pianka), nie smierdza, skora glowy po nich nie piecze. Wlosy schna i juz widze, ze paskudna wiewiorczo-lisia rudosc znikla, a o to glownie mi chodzilo. Czasy eksperymentow i plomiennych czerwieni oraz platyny odeszly precz, teraz tylko chce poglebic i podkreslic naturalny kolor, a kiedy zaczne siwiec - oczywiscie pokryc siwizne, gdyz nic tak nie oszpeca i postarza jak szare gniazdo na glowie.

Dzieki Spotify moglam posluchac Zauchy i Dzambli (super muza, na Zachodzie zrobiliby furore), wrocic do moich fascyncji z poczatku lat '00 (Stan Getz...) a teraz wlasnie leci mi Maja Sikorowska. Mam w planach ogladac 'The White Queen' i 'The Returned', ale to dopiero wieczorem. Poprzedniej nocy siedzialam przy jakims durnowatym japonskim horrorze, po czym nie moglam usnac, bo znawalo mi sie, ze zjawa wlazi przez okno. Tokyo pokazane w filmie - o ile bylo to Tokyo - wyjatkowo paskudne.

Wysokie Obcasy znow walkuja temat http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,98083,14104781,Gdzie_ci_mezczyzni_.html#TRNajCzytSST. Temat, jak temat, ale komentarze internautow, tak na stronie WO jak i fejsie: bezcenne. Polacy, gdy przychodzi do tego typu kwestii sa upiornie zlosliwi, krytyczni, czepialscy, chamscy, pozbawieni empatii, zasciankowi - naturalnie nie wszyscy, w koncu sama co i rusz napotykam na bardzo fajnych rodakow. Jednak zakompleksienie i pieniactwo ma sie nadal swietnie, nawet wsrod stosunkowo mlodych ludzi i to jest straszne.

Saturday, June 15, 2013

Dolce Far Niente

Kto by pomyslal, ze tydzien nierobstwa w domu moze byc tak przyjemny. Jak juz pisalam, dzieki Bogu i Partii nie wyladowalam w podtopionej Europie. Perspektywa opalania sie nago w ogrodku nie ziscila sie, gdyz od poniedzialku do czwartku lalo, a temperatury nie przekraczaja 20 stopni. Chcialabym napisac, ze nadrobilam zaleglosci czytelnicze, obejrzalam kino ambitne tudziez swiatowe i chodzilam na wystawy, ale to nieprawda.Olalam gotowanie, za wyjatkiem rosolu na zeberkach, na ktory wzielo mnie wczoraj. Poza tym wyjadalam jakies resztki z lodowki. Zroslam sie w jedna calosc z tabletem, obejrzalam z milion filmikow, odkrylam kanal milej polskiej pary z Hameryki http://www.youtube.com/user/TheKretka1 . Zaliczylam ostatni odcinek Gry o Tron oraz najnowsza ekranizacje Anny Kareniny, ktora okazala sie co najmniej dziwna. Tworcy nie poczuli specjalnie rosyjskiego klimatu ani tez duszy :) Przybylo mi pare ludkow na fejsa. Musze coraz bardziej uwazac, zeby nie napisac czegos, co mogloby urazic kogos...Pod tym wzgledem Facebook robi sie meczacy i chyba tylko na blogu mam jeszcze wzgledna swobode.

Listonosz przyniosl ksiazke do 'Life in the UK'. Nie moge sie doczekac, aby zlozyc te papiery a nastepnie starac sie o paszport. Niby nic to nie daje, ale jednak...Za pare lat UK moze wyjsc w pizdu z Unii. Jestem pewna ze w koncu postawia szlaban dla nowych imigrantow. Wole sie zabezpieczyc na przyszlosc, a gdyby los mnie rzucil w bardziej egzotyczne lokalizacje, to tez wolalabym jako brytyjski obywatel wyjechac/wyjezdzac, bo Britishness wciaz budzi pewna estyme, w bylych koloniach i nie tylko.

Wyslalam do Open Uni podanie o credit transfer, poniewaz jednak nie dostarczam im szczegolowego programu z kluczowych przedmiotow, jest niebezpieczenstwo, ze guzik z tego bedzie. Jaka zapasc w standardzie nauczania nastapila przez 10 lat na przykladzie mojej uczelni, obecnie udajacej uniwersytet (same uniwersytety w tym Krakowie): na mojej specjalnosci studenciaki maja obecnie 15 godzin wykladow + 15 cwiczen z przedmiotu, z ktorego ja mialam odpowiednio 45 godzin wykladow i 30 cwiczen (czy na odwrot). A dyplomy beda wygladaly tak samo. Tym bardziej jestem zdeterminowana, aby z mojego bezuzytecznego w UK (i tak naprawde wszedzie...) papierka cos jeszcze wycisnac.






Sunday, June 09, 2013

Drive

Przelewa sie czara goryczy - musialam wyjsc z bardzo milej nasiadowki, gdyz ostatni autobus do mojej dziury odjezdzal o 6 wieczorem. Nie pierwszy raz i nie ostatni. Wczoraj bylo bardzo ladnie, choc wial zimny wiatr i myslalam sobie: ile mnie omija, tyle swietnych plenerow fotograficznych i nie tylko, moglabym eksplorowac Surrey, Wiltshire, South Downs, gdybym tylko miala auto. Wygrzebuje wiec Highway Code i reszte pomocy i szukam instruktora, ktory wezmie mniej niz £25 za godzine nauki (co latwe nie jest). Jak na to wszystko finansowo wyrobie, biorac pod uwage ewentualnosc rozpoczecia nauki na jesieni, odkladanie na obywatelstwo, ostatnia moja podjare Invisalign (pomoglo siostrom Pixiwoo to i mnie pomoze!) i zaplanowane wakacje we Wloszech - nie znaju. Siedzialam do pozna w nocy ogladajac oferty na AutoTrader i zasmiewajac sie w kulak z niektorych propozycji. Czulabym sie jak w wehikule czasu wsiadajac do Forda z 1997 roku z odtwarzaczem kaset, haha! Na szczescie sa tez bardziej akceptowalne oferty. Z tego co widze, w pipidowie na ulicach zaparkowane sa wlasnie glownie Fordy, plus jakis Hyundai tu i owdzie, bardziej wypasione egzemplarze kryc musza sie w garazach. Jak mieszkalam na polnocy Anglii, 90% tubylcow pomykala Vauxhallami (logiczne, skoro na miejscu mieli fabryke tychze). Ja sie na autach nie znam nic, a nic, wiem tylko, ze maja 4 kolka i jezdza :) Moje pierwsze musi miec takie gabaryty, aby koszty eksploatacji wynosily minimum, czyli bedzie to typowa bezplciowa mydelniczka. Tyle jesli chodzi o zdrowy rozsadek, natomiast wodze fantazji popuszczam ogladajac nieocenione You Tube .

Tlumaczenie idzie jak po grudzie, 50% do poprawki - bledy stylistyczne i gramatyczne oraz niepoprawnie przelozone nazwy przedmiotow. Jak juz z tym skoncze dam linka, kogo UNIKAC jak ognia.

Opacznosc mnie uchronila i choc pare miesiecy temu czailam sie na lot za circa £60 do Budapesztu, nic z tego nie wyszlo. Na szczescie, gdyz Wegry tez zalane. Pomyslec, ze rok temu bylam o tej porze w Pradze i choc pogoda byla srednia, jednak takie hece sie nie dzialy. Nie ma jak Malta :)





Wednesday, June 05, 2013

Lost in Translation

Slabo mi. Od paru tygodni usiluje uzyskac tlumaczenie na angielski ze stosownymi pieczatkami (innymi slowy, tutejsza odmiana przysieglego) moich przedmiotow i ocen ze studiow...Znalazlam oferte, ktora nie odbiega za bardzo od stawek krajowych. Najpierw czekalam dwa dni na odpowiedz na pierwszego maila. Nastepnie, zgodnie z instrukcjami poslalam skany oczekujac dalszych instrukcji. Uplynal tydzien, ja w miedzyczasie mialam mlyn w pracy wiec jakos mi to umknelo. Wyslalam ponownie maila przypominajac o zleceniu. Cisza. Minal kolejny tydzien, zatem dzis zadzwonilam do rzeczonej placowki, ktora, jak mniemam, sprowadza sie do prywatnegoadresu i podpietego pod kompa osobnika sztuk jeden. Pan ow rozmawial ze mna nieomal 10 minut o komunie, esbekach i roznych takich i w tym czasie nabralam przekonania, ze jest pijany, a takze leciwy. Przeprosil za opoznienie, obiecal, ze zrobi to na 'jutro', zastrzegl sobie jednak, ze z pewnym slownictwem to on sobie nie radzi ('haploidy ?') i abym najlepiej wszystko sprawdzila. Kto, pytam, ma sobie radzic ze slownictwem, jesli nie tlumacz ? Na jego miejscu nie przyznawalabym sie klientowi, ze czegos nie rozumiem, wszak to profesjonalna dyskwalifikacja. Ponadto, czy tak ciezko siegnac po slownik ? Wpisac w Google ? Po co oferowac tlumaczenia profesjonalne/techniczne, jesli byle slowko z dziedziny naukowej staje sie problemem ? Wreszcie, KOMU stosowne instytucje nadaja przywilej walenia pieczatek i podpisow i na jakiej zasadzie ?

Kurna, sama bym to przetlumaczyla w 10 min ale przeciez mi nie wolno, musi byc oficjalnie.

Jutro sie okaze, czy zrobil to dobrze, czy zmasakrowal i musze poprawiac. Cena okazyjna, £10 za strone.






Sunday, June 02, 2013

Punk's Not Dead

Milionom uzytkownikow Spotify pourywalo tylki na okolicznosc nowego albumu Daft Punk. Mnie tylka nie utwalo, niestety (biorac pod uwage jego wspomniany juz rozmiar...), choc 'RAM' dolaczyl do moich playlist, a szeroki usmiech pojawil sie na facjacie nie raz i nie dwa podczas odsluchiwania kawalkow takich, jak 'Giorgio by Moroder', przyozdobionych jakze mila, eteryczna partia klawiszy gdzies w tle. Czy 'Fragments of Time' nie moglby zaspiewac Andrzej Zaucha, taki, jakiego go pamietamy z popowego okresu ? 'Motherboard' czy 'Contact' doskonale nadawalyby sie do kultowego 'Kwantu', czyz nie ? Hej, nostalgicznie mi sie zrobilo na duszy. Jak te plyte odbieraja dzieciaki nie pamietajace ani lat 70 i poczatkow disco, ani nawet sedziwych produkcji z lat 80, jeden tylko Robot raczy wiedziec. Sadzac po wynikach sprzedazy i streamingu, tak na swiecie jak i w Najjasniejszej Pomrocznej, dzwieki te bardzo im jednak przypasowaly. Duch w maszynie znaczy sie nie ginie, nawet jesli sa to dzwieki, mimo swego niewatpliwego uroku, banalne i  blahe.

Nie urwala mi tez siedzenia ostatnia plyta Depeche Mode, choc i tak jest lepsza od poprzedniej, nadal zas gorsza od przepysznej 'Playing The Angel'. Pojutrze kupujemy bilety na koncert w londynskim O2.Aby zas zakonczyc muzyczny watek: wczoraj na BBC1 lecial jakis koncert dedykowany prawom kobiet. Wyszla na scene Jennifer Lopez zarzynajaca przedwieczna Lambade. Wyszedl Simon Le Bon z Duran Duran, misiowaty, acz w dobrej formie wokalnej i nawet bezladne pohukiwania niejakiego Timbalanda nie zrujnowaly mu wystepu. Na sam koniec Beyonce, ktora na zywo ma zupelnie inny, niski i chrapliwy glos i nie jest w stanie spiewac wlasnych refrenow. Od czego mamy jednak playback, prosze panstwa :) Kolejny raz utwierdzam sie w przekonaniu, ze kompletnie nic nie trace ignorujac od lat bezwartosciowe i nakierowane na ciezko zahamowanych w rozwoju pieciolatkow pop charts -  no, chyba, ze jakies Roboty rzuca od czasu do czasu czyms ciekawszym.








Sunday, May 26, 2013

Just shut up

Trzy dni bez Marudy - trzy, bo mamy poniedzialek wolny.

Maruda siedzi naprzeciw mnie i wszystkiego mnie uczy, jako ze nie ma komu, a zreszta innym i takby sie nie chcialo. Ma lat 52, czego sie dowiedzialam calkiem niedawno. Dawalam jej blizej 60-tki, przez siwe wlosy i fryzure na helm z przelomu lat 70/80. Anglicy i Angielki brzydko i bardzo wczesnie sie starzeja, zatem o pomylke latwo. Swoja droga, niepojete dla mnie jest, dlaczego niektore kobiety w krytycznym wieku, czyli pod 5 dyszek, nic nie robia z siwizna i tymi nieszczesnymi klakami z czasow 'Dynastii'. Rozumiem, ze maz w domu uwiazany lancuchem, comiesieczna pensje przynosi, zatem nie maja sie juz po co i dla kogo starac, ale chocby dla wlasnej przyjemnosci. Minimum poczucia estetyki, ludzie. Dobra, rant over, zreszta kim ja jestem, aby jechac po innych :) Niedlugo rozmiar mojej dupy przekroczy standardy Nicki Minaj i Kim Kardashian razem wzietych, az sie prosi o liposuction, a odwiecznie krzywe zeby - o zadrutowanie (dlatego spedzilam ladnych pare godzin przegladajac oferty lokalnych ortodontow w zakresie Invisalign, Inman Aligners, 6 Months Smile itp.). Nobody's perfect, jedakowoz nie wszyscy klada brzydko mowiac lache na wlasne niedoskonalosci.

Ad rem. Maruda, jak sugeruje przydomek, marudzi. Jest takim brytyjskim odpowiednikiem umeczonej Matki Polki. Pracuje i oprocz tego prowadzi dom, czyli gotuje co wieczor obiad dla calej rodziny (dorosli synowie nadal z nimi mieszkaja), zawozi i przywozi meza na jego przygody golfowe (maja jedno auto, wiec jesli maz gra w golfa, Maruda jest uwiazana i nie moze sie nigdzie sama wypuscic), plus robi wszystkie te rzeczy, ktore zazwyczaj robia gospodynie domowe, cokolwiek to jest. Jak ma pare minut dla siebie, to czyta ksiazki, badz usiluje obejrzec program w TV - o ile akurat inni domownicy nie przejeli pilota. Generalnie, z tego co codziennie opowiada, jej potrzeby sa na ostatnim miejscu, o ile na jakimkolwiek. Bywaja lepsze chwile: na Xmas maz wspanialomyslnie zezwolil jej na wejscie w posiadanie wlasnego smartfonu, wczesniej dostawala stare telefony od dzieci, ktore kupowaly sobie oczywiscie drozsze i nowsze modele. Gwoli sprawiedliwosci, smartfon jest na umowe na meza...Teraz Maruda jeczy, ze chce jakis maly tablet, bo nie dopuszczaja jej w domu do komputera (oni wszystko maja po jednej sztuce: TV, komputer, auto itd. - nic w tym nie ma zlego, ale, jak widac, ktos zawsze konczy poszkodowany), oczywiscie nie mam mowy o tym, zeby weszla do PC World i wyszla z Kindle Fire, czy innym iPadem. Mimo, iz zarabia i ma wlasne pieniadze, chocby o na obsmiewane 'waciki'.

Do tego dochodzi narzekanie na meza, na bezsennosc (klada sie spac z kurami, bo jemu tak odpowiada, ona lezy w ciemnosciach godzinami i nie moze zasnac, bo dla niej to za wczesnie, ale sie nie sprzeciwi), na milion innych rzeczy. Rodzinne zycie, wiadomo, zazwyczaj nie jest sielanka, wbrew temu, co nam wmawiaja komedie romantyczne i zachecajacy do tworzenia podstawowych komorek spolecznych ksieza tudziez politycy. Z opowiesci Marudy wynika jednak, ze z perspektywy jej pokolenia podporzadkowanych, stlamszonych, choc wcale nieglupich kobiet to zaiste jest SHEER HELL.

Cale szczescie, ze mlodzi sa juz calkiem inni i nie maja zabetonowanych lbow jakimis idiotyzmami - na moja sugestie, aby Maruda poszla do sklepu i najnormalniej kupila sobie, co jej potrzebne, czy to aparat fotograficzny, czy telefon, odparla z obledem w oczach: 'poczekaj, az wyjdziesz za maz'. Rownie dobrze moglabym powiedziec ortodoksyjnej muzulmance, zeby na srodku Oxford Street zrzucila odzienie i latala, jak ja Pan Bog stworzyl.

W UK, w odroznieniu od matriarchalnej a biednej Polski, kobiety wydaja sie zdecydowanie bardziej tradycyjne, malo nastawione na kariere, bardziej na grzede, im bardziej wygodna, tym lepiej. Grzeda Marudy jednakowoz nie wydaje sie zbyt wygodna. Slucham wiec dzien w dzien tego utyskiwania i sie bardzo, bardzo ciesze w duchu, ze nie jestem na Marudy miejscu - i nie chce byc, za zadne skarby swiata. Never, ever, ever





Sunday, May 12, 2013

***

Skonczylam aktualizacje CV i jestem calkiem kontenta. Niby nie ma tego wiele, a sie uzbieralo na dwie strony. Za dlugie, ponoc haerowcy nie czytaja zyciorysow dluzszych niz jedna strona. Wywalilam polowe bzdetnych prac z przeszlosci, bo kogo to obchodzi. Liczy sie tu i teraz oraz to, co zostanie dopisane w przeciagu nastepnych parunastu miesiecy...

Zaliczylam pierwsze w zyciu brytyjskie 'evening reception'. Wystroilam sie jak stroz w Boze Cialo, spodziewajac sie tlumu pan w szalonych przykryciach glowy i panow w melonikach (no, zartuje). Okazalo sie jednak, ze society bylo raczej low anizeli high, panie szpanowaly tatuazami a nie kapeluszami - czy jest cos bardziej obrzydliwego niz baba z wieziennym wzorem na plecach czy grubej lydce ?  Po niezdarnym pokrojeniu tortu oraz jeszcze bardziej niezdarnym pierwszym tancu zasiedlismy jak popadlo do stolikow, aby po dwugodzinnym saczeniu kupionych za wlasne pieniadze drinkow dostac ... frytki i buly z bekonem. Gdyby nie to, ze przyszlam z ludzmi z pracy, nie mialabym sie do kogo zywcem odezwac, bo mloda para byla zbyt zaganiana zeby przedstawiac sobie gosci nawzajem. A tych bylo sporo, na oko ze 150 dusz.

Okolica za to bardzo ladna i sam lokal mily, choc to przerobiona obora jakas, ale urzadzona ze smakiem. Bardzo przyjazna dzieciom :) Pogoda oczywiscie dopisala, walil deszcz i grad i o golych nogach moglam zapomniec.

Wrocilam glodna i ogluszona dzwiekami kiepskiej muzyki oraz wrzaskami maluczkich. Zeby wbic mlodym szpile dodam jeszcze, ze oblubienica popelnila faux pas a la jedna celebrytka z Pudelka i nie dobrala biustonosza nalezycie, w wyniku czego brzydko mowiac cycki jej wisialy i zarazem wylewaly sie z rownie niedopasowanej sukienki. Na plus ladna bizuteria. Ot, angielski Raszyn.


Nie moge sie doczekac telewizyjnej adaptacji 'The White Queen' na podstawie poczytnych ksiazek P. Gregory. Bedzie to smakowity Tudor porn, jak mowimy w robocie :)











Thursday, May 09, 2013

***

Zapowiadana przemowa kierownicy nie odbyla sie - albo szefowa miala lepsze zajecia, albo jej sie nie chcialo, albo dopiero szykuje nam niespodzianki ! W miedzyczasie zrobilo sie naprawde busy. Projektow jak nasral i dochodza nowe. Jestem zmeczona, ale zadowolona, bo wiecej mam okazji, aby zdobywac doswiadczenie. Wszak w tytule nadal mam trainee. Licze na to, ze za ok pol roku to sie zmieni, bo ilez mozna trenowac :)

Zainspirowanem sukcesami sasiada z pokoju obok, przejrzalam w necie strony naszej konkurencji. Branza mala, to i firm niewiele, jest tzw. Wielka Czworka (jak w thrash metalu, hehe) i pomniejsi, jak my. Wchodze na jedna za stron i co widze ? Rekrutuja, takich jak ja nawet, niedoswiadczonych zoltodziobow, do placowki w Dubaju. Musze powiedziec, ze o ile w tym momencie nie zdecydowalabym sie aplikowac (bo takim trainees to zapewne niewiele zaproponuja finansowo), to majac za pazucha jakis tam staz, rozsadna liczbe wygranych projektow, wiedze i doswiadczenie, nie zawahalabym sie. Manele na rok czy dwa do self-storage, walizka i w droge. Podusilabym sie w jakims expat-gettcie przy +50 stopniach, hehe. Nie latam z cyckami na wierzchu ani nie zachowuje sie jak tubylczynie w przecietnym miescie podczas night out, zatem nie powinnam miec problemow natury obyczajowej. Moze tylko kwestia znalezienia kwaterunku samej...Ale bez jaj, cudzoziemcow w Dubajowni jest wiecej, niz lokalnych, baby musza sobie jakos dawac rade! Rok, dwa bez placenia podatkow i mozna odlozyc na jakis depozyt, czy to na domek z Lego czy na emerycka chatke na palach (nawiasem mowiac, na Filipinach obcokrajowiec nie moze kupic domu, DAMN!).

Jestem troche juz znudzona Anglia i na pewno zniesmaczona klimatem. Polska pogoda nie zachwyca, angielska zazwyczaj wkurwia. Im jestem starsza, tym gorzej znosze zimno i wilgoc. Pomimo najszczerszych checi nie udalo mi sie zapuscic korzeni, ale moze ja z tych, co sie oplataja, tam, gdzie im wygodnie i korzeni w ogole nie potrzebuja ?

Na pewno nie potrzebuje etykietki 'obywatel' taki czy owaki. Jestem Polka z urodzenia i paszport brytyjski tego nie zmieni. Jestem rowniez kompletnie niezainteresowana byciem Brytyjczykiem - po diabla mialabym sie z nimi utozsamiac ? Dlaczego zatem rozwazam naturalizowanie sie ? Najprawdopodobniej po to, aby w razie zmiany politycznego klimatu nie miec klopotow z dalszym zyciem tutaj, o ile bede tu nadal zyc. No i do podrozowania by sie angliczanski paszport przydal, bo wszyscy mowia, ze jest z nim latwiej.

Operacja oddania sie pod skrzydla Krolowej kosztuje, bagatela, tysiac funtow, pi razy drzwi. Mysle, ze realistycznie rzecz biorac zabiore sie za to po wrzesniowych wakacjach. Zakladam, ze mi sie uda i ze w roku 2014 bede juz farbowanym Angolem. Zakladam rowniez, ze do tego czasu pozbede sie trainee w tytule i tym samym rozpatrywanie ofert overseas stanie sie sensowne, oczywiscie pod warunkiem ze firma sponsoruje relocation package, a ofert w branzy brakowac nie bedzie. Mam to szczescie, ze takich, jak ja jest malo, jakkolwiek bunczucznie to brzmi.

Czy ktos z Panstwa porwal sie na shared ownership domu, badz mieszkania w UK ?

https://www.sharetobuy.com/

Z innej beczki - jak najladniej przetlumaczyc slowa podkreslone w tekscie kursywa ? Troche to buracko wyglada, ale pewne okreslenia same sie pchaja na klawiature.

Sunday, May 05, 2013

***

Odwiedzilam bloga 'Z babskiej perspektywy' - na pewno czytacze kojarza. W jednym z niedawnych postow autorka pisze o snach. Zastanawialam, sie, czy dodac komentarz, ale jakiz pozytek z rad w stylu ' kazdemu sie czasem cos niefajnego przysni' ?

Zauwazylam, ze picie alkoholu poznym wieczorem albo zjedzenie czegos bogatego w cukier owocuje mocno psychodelicznymi snami. Bez wzgledu na okolicznosci jednak, srednio 2  razy w tygodniu sni mi sie ze:

1) Dobiega konca moj urlop w Polsce i nie moge wrocic: gubie paszport, mialam zabukowany lot w jedna strone i zapomnialam (?!) wykupic lot powrotny, budze sie zbyt pozno i nie docieram na lotnisko na czas, jestem w srodku pakowania, gdy powinnam juz wychodzic z domu, gubie karty pokladowe itd. itp. Towarzyszy temu wszystkiemu panika, ze jesli nie dotre na poniedzialek do pracy, nie bede miala po co wracac i zostane w raju Tuska na zawsze.

2) Space invasion, czyli horror Sci - Fi. Zazwyczaj cala noc uciekam przed alienami i udaje mi sie to, ale ledwo - ledwo. Tlumacze sobie, ze po prostu ogladam za duzo filmow i podswiadomosc to pozniej obrabia i modyfikuje.

To jest repertuar staly. Ostatnio doszedl sen z bogu ducha winnym wspollokatorem w roli glownej, ktory zreszta w ogole mi sie nie podoba. Cale szczescie nie jestem z tych, ktorzy musza sie z podobnych mar spowiadac :)

Oprocz tego dosc czesto budze sie w srodku nocy nie wiedzac, gdzie jestem oraz gdzie sa moje rzeczy, typu torebka, plecak, portfel. W szczegolnosci portfel.

Nie uprawiam (jeszcze) sleepwalkingu, nie wrzeszcze przez sen, donoszono mi, ze ogolnie rzecz biorac spie spokojnie.

Powinnam sie zglosic do psychuszki dla polskich orlow gdzies w Londynie ? Na pewno taka istnieje :)

Tymczasem, borem, lasem...We wtorek czeka nas cotygodniowe zebranko w robocie. Bedzie tym razem inaczej, niz zawsze:  glowna kierownica ma gadac o sprzedazy i takich tam. Ja nie wczorajsza, czuje pismo nosem a ze normalnie sprzedaz ma osobne zebrania, zatem domyslam sie, ze czeka nas rozdzierajacy apel o ciezsza prace. Bo nie wyrabiamy targetow, ledwo dobijamy do polowy oczekiwanej cotygodniowo sumy i tak jest wlasciwie caly czas. Ba, dopiero od paru tygodni czuje, ze naprawde caly dzien jestem zajeta, gdyz przez  ostatnie pol roku odsiadywalam swoje 8 godzin dziennie, udajac, ze cos robie, bo nie bylo zywcem co robic. Niestety.

Lubie swoje miejsce pracy, jest wesolo, przy tym kameralnie. Polowa pracownikow jest ze soba spokrewniona i niemal wszyscy sa z bliskiej okolicy. Pracuja u nas glownie osoby bez wyksztalcenia i kwalifikacji, ktore raczej nigdzie indziej by sie nie zalapaly - koles oderwany od tasmy robi za informatyka, byly kucharz za sprzedawce, najmadrzejsza osoba w pokoju blyszczy, bo ma A - levels (i faktycznie jest madra, ale to stary rocznik, cos, jak nasza stara matura), yours truly jest tu, bo jest tania i efektywna, jak to Polka i sie cieszy, ze nie musi juz 'robic' fizycznie. Jedyni specjalisci, to chemicy i quality control, ale ich nikt nie slucha. Firma ma potencjal, jednak potrzebuje swoistego trzesienia ziemi oraz poteznego doinwestowania, aby dorowanc poziomem do konkurencji, bo obecnie bardziej przypominamy kazamaty profesora Snape z Harry Pottera, niz state of the art facilities, hehe. Poniewaz nie generujemy wysokiego dochodu to i place sa niskie - acz, jak wspomnialam, nasi ludzie nie mieliby wielkich szans zarabiac wiecej gdzie indziej, wiec siedza na dupie i nie narzekaja. Panie maja zreszta niezle zarabiajacych mezow.

Zobacze, co przyniesie wtorek. Jesli faktycznie jest tak nieciekawie, jak przeczuwam (kierownica przemawia do nas tylko wtedy, gdy dzieje sie cos zlego, ida zwolnienia, itd.), robie CV revamp i ruszam szukac pracy w promieniu 50 mil od Londynu.  Jednoczesnie chce tej zmiany i jej  nie chce.