For Your Pleasure

For Your Pleasure

Sunday, September 23, 2012

***

Jesien za oknem, w szafie i w sercu. Choc nie cierpie sloty, lubie jesienne klimaty. Kolorystyka: burgundy, nasycone brazy, butelkowa zielen, zadne tam mdle pastele dla mieczakow. Materialy, ciezkie i powazne: skora, sztruks, aksamit (nie, zeby w mojej szafie czyhalo cokolwiek z aksamitu). Chodzi o aure. Lato tego 'czegos' nie ma, wiosna tym bardziej. Jesien to znakomity okres, aby poszalec kreatywnie z dodatkami. Mozna i kapelusz i rekawiczki za lokiec zalozyc, czemu nie ? Szale, kominy, chusty...wszelkie akcesoria, jak je tu zwa. Wystaraczy nowy drobiazg i caly stroj nabiera innego wymiaru.




Podoba mi sie kampania reklamowa D&G z Monica Bellucci (choc moja managerka byla zdegustowana podkolanowkami - antygwaltkami na Monice...), swoja droga pokazuje ona dosc podejrzany swiat, calkowicie pozbawiony mezczyzn w wieku reprodukcyjnym: same kobiety, mlode i stare, mlodzi chlopcy i paru dziadkow. Co D&G ma na mysli ? Hmmm...




Podskoczylam wczoraj do miesciny osciennej. W Debenhams, ku memu zdumieniu, kolekcja Dity Von Teese dla Art Deco, ktore przeciez jest niedostepne w UK. Obmacalam, wysmarowalam sie tym i owym. Nie dla mnie: puder prawie snieznobialy, czerwone jak krew szminki, czarne kredki do ocz. Sam koncept niewatpliwie godny pochwaly, choc ceny zabijaja. W okolicy Diora, rzeklabym.




 Jak juz jestem przy Diorze: poszlam na stoisko tegoz i poprosilam pania o probke podkladu Nude. Pani bez wahania wygrzebala mi probke, wcale nie w saszetce, a w mini-buteleczce plastikowej. Ekspedientki w beauty halls sa zwykle mile i pomoce, ale na ich widok mozna zemdlec, a nie daj Boze, jak nas zechca odmieniac wedle wlasnego uznania. Porwalam com dostala i ucieklam. Nude, ktory uprzednio wyprobowalam bylam, choc w zbyt jasnym odcieniu, zaskoczyl mnie pozytywnie. Nie splynal z twarzy kolo poludnia, zmatowil na calutki dzien, nie zrobil maski, twarz oddychala bez problemu. Krycie zadowalajace. Jestem ciekawa, jak sie sprawi w lepiej, mam nadzieje, dobranym kolorze. Bedzie taki efekt ? :-)




Nastepnie przyszedl czas na mini haul bootsowski. Same nudziarstwa, typu szampon czyl zel do mycia twarzy ale trafily sie i dwa mile sercu okazy. Pierwszy, to olejek do wlosow Elvive Extraordinary Oil. Tego typu produkty swieca teraz triumfy, glownie za sprawa Kerastase (probowal kto ?) i jego Elixir Ultime, dwa razy drozszego od Elvive za dyche. Po powrocie do domu natychmiast zaaplikowalam. Wlosy staly sie  wygladzone i przestaly fruwac na wszystkie strony. Zapach niezbyt, konstytencja lejaca, nie wolno przesadzic, bo wiadomo -  beda straki. Pierwsze wrazenia bardzo dobre. Nie bede musiala przywozic z Polski analogicznego produktu Schwarzkopfa.

Druga fajna rzecz to lakier Essie. Chcialam sie na wlasnych pazurach przekonac, co to za cudo. Posiada duzy pedzelek, schnie szybko, nie robi smug, nie smierdzi i mam go nadal na paznokciach - normalnie lakier zaczyna mi odpryskiwac po paru godzinach. Wzielam przez pomylke zly kolor ('Status Symbol' zamiast brzoskwiniowego), niemniej, jesli sie sprawdzi, sprawie sobie moze jeszcze pare odcieni. Szkoda, ze nie ma na nie zadnych promocji, a sa te lakiery niestety drogie :(




 Na zalaczonym obrazku jeszcze Alien Sunessence, zapach niby na lato, acz i na wczesna jesien zdatny. Mam go od roku, malo uzywalam a teraz co ranka sprawia, ze chce mi sie zyc, z czym o 7 a.m. mam wielkie problemy. Olejek do ciala TBS Honey Bronze, tanszy odpowiednik Nuxe, spal w szufladzie przez dlugie miesiace, gdyz lata, jak wiemy, nie bylo. Zadna strata, bedzie jak znalazl po porannym prysznicu, bo rowniez sympatycznie pachnie.

Choc to zapewne dziwnie zabrzmi,  przechodze na minimalizm, jesli chodzi o mazidla i pielegnacje. Z kolorowka gorzej, bo wolniej sie zuzywa. Zamowilam kolejny rzut olejkow z Naissance (mam fiola na punkcie olejkow, ale one naprawde dzialaja rewelacyjnie!): grapeseed oil, cocoa butter, hemp oil (marihuana, hehe), soy oil oraz rosehip oil (nie wiem, jak to po polskiemu). Wszystkie za ok 50% kosztu byle drogeryjnego kremu. Jeszcze chce zdobyc monoi/tiare i pare rzadszych, w tym lniany, ale to juz w Polsce, z Biochemii Urody najprawdopodobniej :-)

Rezygnuje powoli albo juz calkiem zrezygnowalam z mleczek do demakijazu (zwykly zel plus Clarisonic poradzi sobie ze wszystkiem), plynow micelarnych (to samo), tonikow (po co to komu ?). Przestalam uzywac odzywek do wlosow i okazalo sie, ze wlosy daja sie rozczesac po myciu, tylko trzeba ostroznie i cierpliwie do nich podejsc (Tangle Teezer daje rade!). Kurna, kiedys sie nie snilo o odzywkach i kobiety jakos rozczesywaly klaki. Jedyne, co taka odzywka robi, to obklejaja wlosy silikonami, sprawiajac, ze sa pozornie gladsze. Co robi olejek, tego nadal nie wiem, byc moze wnika miedzy luski wlosa ? Tak czy siak, odzywki i maski ograniczam do stosowania raz w tygodniu.




Kremu do twarzy nie mam w tym momencie, ani na dzien, ani na noc, ani na zachod slonca, ani pod oczy ani na uszy. Dwie, trzy krople avocado czy macadamia oil zalatwiaja sprawe. Mecze jeszcze jakies serum L'Oreala w ladnej, brazowej buteleczce. Jak sie skonczy, sama sobie ukrece jakis krem w pracy w przerwie na lunch :-)

Balsamy, masla do ciala, kremy do rak i nog - wszystko zastapione przez olejki. Musze jednak przyznac, ze maslo Ziaji 'Sopot' bylo bardzo dobre.

Jedyne, z czego nie moge zrezygnowac, to plyn do demakijazu oczu, antyperspirant i suchy szampon w spreju, tudziez samoopalacze. Zastanawiam sie nad farbowaniem wlosow, czy by sobie nie odpuscic  zupelnie na chwile obecna, przeciez nie jestem jeszcze siwa. Nie lubie jedna swojego myszowatego koloru.

Podejrzewam, ze przemysl kosmetyczny juz wiele na mnie nie zarobi, natomiast dystrybutorzy polproduktow zyskali potencjalnie wierna klientke :)

Wszystkim polecam na buzki mix jogurtu naturalnego (najlepszy taki gesty) i oliwy z oliwek, albo avocado, co pod reka, oraz maseczke z rozgniecionych winogron. Kwas mlekowy i antyoksydanty czynia cuda. Tylko sie upewnijcie, ze nie macie alergii!

Milego smarowania :-) Mam nadzieje ze moje wywody okaza sie choc w minimalnym stopniu przydatne...

Sunday, September 09, 2012

***

Zaniedbuje blogaska ostatnio. Prawda taka, ze uzywam laptopa raz w tygodniu moze, zeby obrobic ewentualne fotki, czy cos tam gdzies napisac, bo konstruowanie dluzszych tekstow na tablecie to tragedia. Dzis sie popastwilam nad obrazkami z Kew Gardens - juz sa na Facebooku. Same ogrody sa jak najbardziej gode polecenia. Duze, trzeba sie sporo nadreptac, zeby przejsc od jednej szklarni do drugiej. Dnia mi zabraklo, aby wszystko zobaczyc. Znakomicie utrzymane i czyste. Mozna siedziec na trawie, zrobic sobie piknik, miejsca jest pod dostatkiem. Szkoda, ze na tabliczkach z nazwami roslin nie ma nazw angielskich, jedynie lacina (nie dotyczy to palmiarni, gdzis sa szczegolowe opisy co wazniejszych gatunkow), przy wielu drzewach i krzaczorach w ogole nie ma zadnych tabliczek. Kew Gardens sa widoczne nastawione na rekreacje a nie edukacje. Coz jeszcze...Czyste (!) toalety, studzienka z darmowa woda pitna, sa tez restauracje, acz nie wstapilam. Wstep dla osoby doroslej kosztuje z grubsza tyle, co kino w weekend w Londynie i warto te kwote uiscic, aby na kilka godzin odseparowac sie od brytyjskiego lumpenproletariatu.

Mam jakas awersje do gawiedzi od czasu niedzielnego popoludnia w Notting Hill. Niby bylo pokojowo, luzacko, troche mi wybrudzili nowa skorzana torebke czekolada, ale od tego sie nie umiera...Mimo wszystko patrzac na te tabuny ludzi przewalajace sie bez sensu i celu z jednej usyfionej ulicy na druga (po co? wszedzie bylo to samo, tzn. nic, czyli ciezarowki zaladowane glosnikami, a z nich dudniacy dancehall ), mialam wrazenie ze patrze na stado bezmyslnego bydla. Od tamtej pory unikam takich sytuacji, co na co dzien nie sprawia mi trudnosci, jako ze moje pueblo liczy 15 tys dusz. W szczegolnosci odrzuca mnie od high street, zwlaszcza w taka pogode, jaka dopisywala nam w tym tygodniu. Kto w piekna sobote udaje sie do centrum handlowego na zakupy, ktorych nie potrzebuje ?

Nawiasem mowiac, minal wlasnie rok, odkad porzucilam polnoc Anglii na rzecz poludnia i sprowadzilam sie do pueblo za chlebem. Pobilam tym samym wlasny rekord wytrwania w jednej pracy przez wiecej, niz 12 miesiecy, a nawet dostalam minimalna podwyzke tudziez jednorazowy bonus, z ktorego 1/3 poszla na ubezpieczenie i podatek. Wdrapalam sie rowniez o jeden malenki szczebelek na naszej karierowej drabinie: ja, ktora kariere zawsze mialam w glebokim powazaniu, zyjac z dnia na dzien, bez planow ani szczegolnych oczekiwan wzgledem siebie i zycia.

Teraz tylko mam znalezc odpowiednio naiwnego kandydata na meza z wypasiona chalupa w Surrey i bede calkowicie kontenta.

Z kraju dotarl do mnie smrod Kurwina, ktory wypowiedzial sie przeciw Paraolimpiadzie. Zabawne, ze takie poglady wyglasza czlowiek, przy ktorym paraatleci wcale nie wygladaja na inwalidow. Wyobrazacie sobie, ze cos takiego wyplywa w brytyjskich mediach ?