For Your Pleasure

For Your Pleasure

Saturday, April 30, 2011

***



Te pania widzialam na zywo wiele lat temu, podczas nie organizowanego juz chyba, a ekstremalnie niegdys popualrnego krakowskiego Festiwalu Ezoterycznego. Podczas zeszlorocznego pobytu w kraju przodkow nabylam droga kupna niniejsza pozycje:



Zakochiwanie sie zyciu zawsze mi szlo raczej topornie. Od czasu jakiegos czuje jednak, ze...coraz bardziej lubie siebie. Na przekor roznym sygnalom z zewnatrz, modom czy tez opiniom, wg ktorych owszem, mozemy darzyc samych siebie sympatia, ale pod warunkiem spelnienia ilus tam scisle okreslonych wymagan. W przeciwnym razie pozostaja nam kompleksy i frustracje, tudziez katorga dopasowywania sie do cudzych oczekiwan. Wymagania sa rozmaite, moga padac z ambony, z lam kolorowych magazynow, z ust rodziny i znajomych. Zadna sztuka promieniowac wysokim poczuciem wartosci, kiedy w zyciu wszystko zapiete na ostatni guzik, wypolerowane i tyka jak w szwajcarskim zegarku. Sztuka jest miec odwage polubic siebie samego pomimo niedorobien, slabosci, popelnionych bledow, fizycznych brakow. Mozna w sobie wiele zmienic i poprawic, ale jednak nie wszystko i nie za wszelka cene.

Zaprawde, powiadam wam, lubie siebie, mam nadzieje, ze wy rowniez siebie lubicie :)

Tuesday, April 26, 2011

***

Poszlam wczoraj do kina. Nie do multipleksu. Coz za roznica niebywala: publicznosc nie zre popcornu, nie siorbie i generalnie nie wydaje zwierzecych odglosow. Smieje sie podczas scen zabawnych, podczas smutnych milczy. Nikt nie lata w te i wewte na siku. Prawie odzyskalam wiare w tutejszych ludzi; nawet, jesli circa 80% to i tak nadal popcornowe debile w brudnych dresach, pozostale 20 % trzyma mnie przy zyciu. Amen.


Sunday, April 17, 2011

To tu, to tam

Londyn jak zwykle budzi we mnie mieszanine skrajnych uczuc, od fascynacji po wstret, z tym ze przez ostatnie dwa dni dominowalo niestety to drugie. Chyba sie juz nie nadaje do wielkich aglomeracji. Poziom halasu i smrodu ulicznego przekracza wszelkie ludzkie normy. Slynna Oxford Street rozczarowuje; co dwa kroki Zara, H&M, Zara i znow H&M i tak w kolko. To jest wszedzie, wiec nie ma sensu sie w tamte rejony zapuszczac (chyba, ze ktos ma ochote zajrzec do Bossa czy innego Burberry na Regent Street, o rzut beretem a o wiele ladniej...no i sklep National Geographic, a w nim porozwieszane fascynujace fotografie i przecenione koszulki, tudziez inne horrendalnie drogie maskotki, globusy, co kto lubi...). Zaluje wiec, ze nie poszlam do jakiegos muzeum, no ale trudno. Nie zaluje natomiast zaplatania sie w uliczki Soho. Klimat mi pasuje, knajp i kafejek multum, padlo na wegetarianska chinszczyzne, czytaj: soja, soja i jeszcze raz soja, do tego wiadomo, noodles i wodorosty - zdecydowanie moj przysmak, posypane wedle rady cukrem. Dalej, Covent Garden, rowniez bardzo pozytywnie odebralam, choc w sobote scisk niemilosierny. Idac za ciosem, nabylam wykaligrafowany obrazek z ladna sentencja o wierze w siebie i swoje marzenia, z tych, co chodza po £3.99 (obrazki, nie marzenia), dalej, placzac sie po dziwnych zakamarkach dotarlam do stoiska z sukienkami udajacymi tradycyjne, w rozne zlote smoki i inne zawijasy, przymierzylam trzy i nabylam droga kupna jedna, dluga, czarna. Smoki oczywiscie zlote. Drogi podrozniku: chcesz do Chin ? Jedz do Londynu. End of story.

A sedno programu, czyli show ? Po pierwsze, moje rozterki w kwestii ubioru okazaly sie nieuzasadnione, widzialam gawiedz w dzinsach, facetow wprawdzie w garniturach, ale z plecakami (prosto z pracy przybyli, biedaczyska), obuwie normalne, zadnych tam sukien czy karakulow. Po drugie, najtansze miejsca wcale nie sa takie zle i wcale nie sa gorsze od tych dwa, trzy razy drozszych, oddalonych o kilka metrow. Grunt, zeby nie siedziec na samym skraju. Owszem, po trzech godzinach wykrecania glowy kark boli, boli krzyz, bo wszyscy jak jeden maz wychylaja sie poza barierki, zeby zobaczyc WIECEJ. Moj sasiad z lewej, dziadek z lornetka, malo nie wypadl przez owe barierki, kiedy na scenie mignela jakas piers obnazona, czy tam dwie. Po trzecie, nad scena wisi ekran, a na nim napisy po angielsku, doskonale widoczne, wiec wiemy, kto dobry, kto zly i co sie ogolnie rzecz biorac dzieje. Na spiewie sie nie znam, wiec oceniac nie bede, acz ludnosc goracymi brawami nagrodzila wykonawczynie glownej postaci, ze tak powiem, orkiestra zas kilkukrotnie zagluszyla spiewakow i nie wiem, czy jest to efekt zamierzony, czy komus nie stalo pary w plucach. Tak czy siak, w lipcu czeka nas Tosca z Angela Gheorghiu, tudziez Madama Butterfly. Zyc, nie umierac i nic tylko zamieszkac gdzies w podziemiach opery jak niejaki upior i wkradac sie na performanse.

Dodam jeszcze, ze podroz pociagiem w tzw. quiet coach wcale nie musi byc cicha, jesli za sasiedztwo mamy dziecko grajace przez bite dwie godziny w jakas konsole wydajaca dzwieki z pogranicza Super Mario Bros. Masakra.

Tuesday, April 05, 2011

It's a man's world

"Made in Dagenham" - interesujacy, jesli nie ciut przydlugi film o kobiecym strajku w brytyjskej fabryce Forda w roku 1968. W konsekwencji tegoz strajku dzielne szwaczki wywalczyly zrownanie ich marnych pensji z rownie marnymi pensjami mezczyzn. Mamy wiec z jednej strony gloryfikacje klasy robotniczej (przebijajacej w tym kraju tysiackrotnie to, co wyprawialo sie w PRL, za mojej skromnej pamieci), z drugiej strony wyksztalcona zone jednego z dyrektorow fabryki, traktowana przez wlasnego malzonka gorzej od kelnerki, mamy tez Forda we wlasnej osobie (nie pomne, czy to oryginalny zalozyciel byl, czy sygnowany ktoras tam rzymska cyfra, jak to u amerykanskich oligarchow bywa, potomek), opierdalajacego bezceremonialnie brytyjski rzad za to, ze nie ukroca skutecznie, czytaj: brutalnie, strajkujacych niewiast. Protest 167 kobiet ma bowiem znacznie powazniejsze reperkusje; jesli wstrzymaja one produkcje samochodowych siedzen, cala fabryka staje, a co za tym idzie, traci tymczasowo prace 99% zalogi, czyli ci, ktorzy sie tak naprawde licza i sa zawsze stawiani na pierwszym miejscu - mezczyzni.

Filmowy happy end niby nastraja optymistycznie, z drugiej jednak strony...Co by mi dzis dalo wyjscie na ulice i bezkrawe wymachiwanie flaga ? Kiedy w rozmowie z przelozona w pracy oswiadczam, ze nie jestem w stanie wspolpracowac z kims, kto jest leniwy, samolubny, bezczelny a i czasem arogancki (nie dodalam, ze glupi jak but), slysze w odpowiedzi, ze jestem 'too strong willed', i ze 'he's a bloke'...Podczas mojej czteroletniej kadencji w UK, nigdy, przenigdy nie spotkalam sie z sugestia, zeby polozyc uszy po sobie i ustapic komus z racji plci. Jestem dodatkowo zszokowana faktem, ze mialo to miejsce w amerykanskiej firmie. Wszak Amerykanie maja fiola na punkcie poprawnosci politycznej, molestowania i takich tam. Uslyszalam rowniez, ze albo sie dopasuje, czyli jak rozumiem, bede zasuwac za trzech i w pokorze ducha znosic irytujace zachowania naszej swietej krowy, albo mam sobie poszukac innej pracy. Zasada ta ma rowniez dzialac w druga strone, ale czy mozna oczekiwac od tepej i wolnej krowy, ze zamieni sie w byka ? Szczegolnie, ze ta krowa jest ewidentnie pod ochrona.

Nie, nie wytocze dzial, ani nie wyjde machac flaga. Nie zamierzam jednak puscic tego plazem. Nie naleze do ludzi, ktorzy spuszczaja leb i godza sie z losem, bo gdyby tak bylo, siedzialabym dzis za kasa w jakies Biedronce. 'Don't let them see you coming', radzil Al Pacino odgrywajace role Szatana, jesli dobrze pamietam. Robie zatem nadal swoje, a na ostateczna zemste przyjdzie czas.

Jeszcze dwa zdania na temat sedna filmu, czyli zrownania plac. Wiem, ze nadal istnieja dysproporcje w sporcie; kobiety sa z natury slabsze, biegaja wolniej, skacza nizej, jest to mniej widowiskowe i zapewne generuje mniejszy dochod. Jesli by wiec place opierac wylacznie na wygenerowanym dochodzie, uzaleznic je od cen biletow na rozmaite igrzyska, wtedy, choc to przykre, kobiety - sportsmanki beda zarabiac mniej. Jesli nie jest to fair, mozemy winic jedynie Nature, ktora nas, kobiety, udupila na starcie, dajac slabsze i mniejsze ciala i obciazajac rodzeniem dzieci, okresami, menopauza i reszta diabelstw. W tym przypadku plec wplywa ujemnie na efektywnosc. W pozostalych zawodach zas...Niech najlepsi zarabiaja najwiecej. Czego i Panstwu zycze, yours truly, wyceniajaca sie w tym momencie na nie mniej niz £10 za godzine. Adios!

PS. Czy ktos korzystal moze z uslug Instytutu Cervantesa ? Chodzi mi o kursy jezykowe, takze te online.