For Your Pleasure

For Your Pleasure

Sunday, March 27, 2011

(No) Doubts

"Chalet Girl" - zdecydowanie nie ten typ filmu, na ktory sie zazwyczaj wybieram do kina. Wczoraj jednakowoz mialam sie ochote zrelaksowac i nieco odmozdzyc. O odmozdzenie latwo, gorzej z ukulturalnieniem. Zadumalam sie nad egzystencja w tym jakze ladnym miasteczku. Bytuje tu juz trzy lata. Dysponujemy jednym, drogim i przereklamowanym klubem nocnym i jeszcze jednym, w ktorym dziewczyna z bylej pracy zlamala noge, posliznawszy sie na rzygowinach. Nie mamy kina ani teatru. Nie domagam sie stadionow ani hal koncertowych, wszak to nie metropolia, aczkolwiek denerwuje mnie nieco fakt, ze musze wyprawiac sie w podroz (!) pociagiem, ilekroc przyjdzie mi ochota na obejrzenie live jakichs leciwych muzykantow. Ot, przyzwyczajenia mieszczucha, ktory juz zapomnial, jak cieleciem bedac tlukl sie koszmarnie zatloczonymi tramwajami czy autobusami, zeby dostac sie z jednego wykladu na drugi i trwonil na to tysiace cennych roboczogodzin.

Mieszczuch, przez wiele lat mieszkajacy w okrytej zla slawa robotniczej dzielnicy miasta cesarsko-krolewskiego, nie moze tez pojac, dlaczego brak tu szkol jezykowych, ktore w Polsce zdaja sie rozkwitac na kazdym rogu, na kazda kieszen, do wyboru, do koloru. Chce sie przykladowo zapisac na wloski. Albo hiszpanski, w zaleznosci od fazy ksiezyca. Lokalny college owszem, organizuje takie kursy, ale w wymiarze turystyczym, czyli nauka prostych slowek i fraz, w sam raz dla Anglikow ruszajacych na podboj Lloret de Mar, nie konkretny, rzetelny kurs jezykowy. Moja nauczycielka z nudnego niemilosiernie kursu CPE ostrzegala mnie przed tymi wszystkimi beginners Italian itd., ze tempo maja zolwie i nic mi to nie da. Moral: chcesz sie nauczyc obcego jezyka, znajdz sobie kochanka i razem konwersujcie pod prysznicem. Taniej i przyjemniej. O rozwijanie innych zainteresowan rowniez nielatwo. Zaciskalam piesci w bezsilnej zlosci podczas pobytu w Krk zeszlej jesieni, widzac slupy ogloszeniowe upstrzone tysiacami ogloszen, kursy fotografii, tanca, yogi, czego bys nie chcial...

Lokalna biblioteka - tragedia, nawet o klasyke literatury czy poezji angielskiej ciezko, polki zawalone Ludlumami. Chcac udac sie na basen, trzeba isc do wypasionego hotelu ze spa i uiscic rownie wypasiona kwote - albo meczyc sie w warunkach gomulkowskich, w nieogrzanej wodzie i niedogrzanym budynku. Moglabym tak jeszcze dlugo wymieniac, ale chyba juz nie musze. You get the picture. Wszystko fajnie i pieknie, Roman Heritage wystaje z kazdego kata, wlasciciele domow zadaja £400 miesiecznie za pokoj plus rachunki, a ja sie zastanawiam, czy warto tu ugrzeznac na stale, w tym raju emerytowanych prawnikow i ksiegowych ? I jaka jest alternatywa ? Zarowno Liverpool jak i Manchester mnie odpychaja, nie lubie dresiarskich szczurowisk, dresow mialam pod dostatkiem w swoich osiedlowych pieleszach. Czyz wiec tylko pozostaje mi Londyn ? A w przyszlosci zwiniecie maneli na dobre, bo UK, ze swoim poziomem zycia (mowie o przecietnym poziomie zycia, nie o lachmaniarzach, czy milionerach) odbiega jednak znacznie na minus od wspolczesnych, cywilizowanych europejskich standardow i doczekanie tu starosci nie wydaje mi sie zbyt atrakcyjna opcja...


Ech...W miedzyczasie lize rany po dosc morderczym tygodniu i racze sie dzielami Carlosa Saury. Nie wchodzcie w droge Carmen, ona ma noz i nie zawaha sie go uzyc :)


Sunday, March 20, 2011

***

Laptop sie sypie, komorka sie sypie. Kupuj, konsumencie, kupuj, kto to widzial miec wiekowy, czteroletni sprzet ? Sek w tym, ze ja nie chce kupowac. Kompletnie mnie nie interesuja smartphony, appsy, androidy i zagluszanie bolesnej pustki zycia kolejnymi zbednymi gadzetami. Po co mi aplikacja obliczajaca, kiedy dostane okres ? Jako ze kupno jakichkolwiek czesci jest kompletnie nieoplacalne, nie mamy wyjscia, jak tylko zaopatrywac sie w najnowsze zabawki, ku radosci producentow. Wszystko jest tak zrobione, zeby pochodzilo najwyzej dwa lata, a potem padlo. Tymczasem laptop taki, jaki chce, kosztuje przynajmniej £600-£700, nie widze powodu brac lichoty, a wyzej wymienionej kwoty nie mam w tym momencie zamiaru uiszczac. Wole sprobowac przed Xmasem, kiedy sklepy w realu i necie beda sie scigac w promocjach. To samo tyczy sie telefonu. Sluzy mi on glownie do wysylania smsow, rozmawiac przez telefon bowiem nie lubie. Zdjec komorka nie wykonuje, nie mam tez potrzeby wysylania mobilem postow na Facebook o tym, ze wlasnie zrobilam kupe. Wzdycham zatem i licze na cud, ze bateria jeszcze pociagnie, a komputer przestanie na starcie wysylac dziwne komunikaty o tym, ze niczem jakis dziadek z Alzheimerem nie rozpoznaje wlasnych czesci - kabla zwanego tu adapterem AC w tym przypadku.

Anglicy maja hopla na punkcie akcji charytatywnych. Taki Relief, sraki relief, przebieraja sie, gola lby publicznie (bylam swiadkiem w piatek...), biegaja w maratonach, wlaza na Everest, robia mase dziwnych i czesto glupich czy niepotrzebnych rzeczy, wszystko po to, zeby zebrac kase. Ide o zaklad, ze zadna z tych dziewoj przebranych za biedronki i manow - Supermanow nie zadaje sobie prostego pytania: kto to zbiera, na co i co sie z tym dzieje. W dziewieciu przypadkach na dziesiec jest to 'pomoc dla Afryki', tak jakby ten nieszczesny kontynent byl jedynym z problemami. A slumsy w Ameryce Pld ? A bezdomne dzieci w Moskwie ? A Polacy, ktorzy utkneli w ktoryms z krajow-rajow b. ZSRR ? A czy tu, na miejscu, nie byloby komu pomagac ? Dziala mi to wszystko na nerwy, ale przyklejam sztuczny usmiech, wkladam cos durnego na grzbiet i przylaczam sie do stada. When in Rome...A ze zadne miliardy wywalane w bloto niczego nie zmienia, tam dalej beda sie wyrzynac maczetami i odcinac nosy 'niewiernym' czternastoletnim zonom...Zawsze mozna doczepic sztuczny 'red nose' i tanczyc i spiewac na ulicach.

Weekend bylby calkiem udany, gdyby nie wiesci ze starych smieci. Ciezko w to uwierzyc, ale sa ludzie, ktorzy wola umrzec doslownie z glodu, niz dokonac wysilku i zmienic swoja mentalnosc. I znow, throwing money at the problem niczego nie rozwiazuje. Dac im umrzec ?

Wyslalam dla hecy CV do Unilever. Jak nie pomoze, to przynajmniej nie zaszkodzi.

Sunday, March 13, 2011

***

Po dlugim ociaganiu zabralam sie wreszcie za "The Duchess" z anorektyczna Keira K. Oj, smutny to obrazek, a spodziewalam sie jakichs glupot. Bez wdawania sie w spoilery, film jest o ludziach uwiezionych w konwenansach, ktore, niczym idee z "Wirusa umyslu" Brodiego zdaja sie zyc wlasnym zyciem, trzymaja tychze ludzi w ryzach, czyniac z nic ciasno obandazowane mumie. Wszystko kreci sie wokol obsesyjnej potrzeby doczekania sie meskiego potomka, bo obcemu sie przeciez nie przekaze majatku i tytulu. Typowe manipulowanie przez samolubne geny, powiedzialby Dawkins. Facet, ktory owego syna nie zmajstruje, jest posmiewiskiem i wrogowie czyhaja na jego upadek, nic wiec dziwnego, ze Ralph Fiennes przedklada cudza opuszczona zone, matke trzech chlopcow, ponad wlasna urocza polowice, jakby czujac pismo nosem, ze z tamta mu predzej "wyjdzie". Cale jego malzenstwo jest podporzadkowane splodzeniu nieszczesnego dziedzica i nasz Duke, sprawiajacy zreszta wrazenie aspergerowatosci, nie stara sie tego wcale ukryc. Interesujace, ze dopiero "gwalt" (pisze w cudzyslowie, bo w malzenstwie wszak nie ma gwaltow, tak jak i nie da sie zgwalcic prostytutki...) sprawia, ze Keira po ilus tam corkach jest w stanie poczac syna. Any explanations ?

Moglabym jeszcze tak dlugo nawijac o licznych upokorzeniach, jakich doznaje tytulowa bohaterka, ale powiem ino tyle: jej ciezki w pozyciu maz wydal mi sie w rownej mierze ofiara wspomnianych na wstepie konwenansow i spolecznego. Zyje tak, jak od niego wymaga tego spoleczenstwo, kochanke bierze, bo wszak mezczyznie wypada, zone trzyma w ryzach, bo chlopu z jego pozycja ganianie z przyprawionymi ropgami nie uchodzi, pozbywa sie dziecka Georgiany, chociaz kazal jej wychowywac wlasnego - obrzydliwe to slowo - bekarta. "I don't do deals. I am in charge of it all" powiada, kiedy zona probuje isc z nim na ugode. Cierpienie Ksieznej jest dla wszystkich oczywiste, ale czy ktos sie zastanawia, co czuje wytresowany do swojej roli, odnajdujacy jedyna ulge w zabawia ze swoimi psami, swiadomy nieuchronnosci wlasnego zniewolenia Duke ? Ciezki los, nieprawdaz ?

Dosyc juz spoilowania. Trudne mamy czasy, ziemia sie trzesie, a jej os przesuwa (dlaczego doniesienia o katastrofie w Japonii na naszych portalach sa 10 razy bardziej histeryczne od np. newsow na stronie BBC ? podaja o wiele wyzsze liczby ofiar i tak dalej), jak nic idzie koniec swiata, tym niemniej zyje sie nam, kobietom, o wiele lepiej, odkad nasi panowie stworzenia nie sa juz "in charge of it all". Nawet, jesli wciaz tak im sie zdaje.



Sunday, March 06, 2011

It's all smoke

Przekonalam sie wczoraj, ze nienawidze okularow 3D. Jak sciagne swoje binokle i zaloze 3D, nie widze nic, jak zaloze jedne na drugie, cos tam widze, ale bola mnie od tego oczy cholernie. Jak dla mnie, "Carmen" moglaby rownie dobrze byc w 2D, a jeszcze lepiej, jakby byla na zywo. Pokaz w kinie jakos nie mial dla mnie tej magii, pomijam juz, jak mi scierplo siedzenie przez owe bite trzy godziny. Na przerwe sie nie ruszylam z sali, bo i do czego, do popcornu ? Reasumujac, choc jestem ogolnie zadowolona, ze wybralam sie  do Odeonu w sobotni wieczor, drugi raz placic £17 za taka impreze nie zamierzam, chyba ze bedzie to jakas wiekopomny przekaz satelitarny. That's about it.




Filmowo: zaliczona "Tamara Drewe". Niezla, szydercza satyra na wiejska Anglie i plejade osobliwych postaci: karykaturalna pani domu, puszczalskiego literata, smieszna zgraje pisarczykow, burakowatego londynskiego rockmana i debilne nastolatki. Ogladajac film co jakis czas musialam poderwac sie z sofy, zeby zamieszac w garze, w ktorym pykal mi spokojnie bigosik i tak sie zastanawialam, czy wygladam rownie zalosnie, jak Beth w fartuszku, ozdabiajaca torty ? Roznica jest jednak taka, ze ja wszystko, co sporzadze, wpieprzam zachlannie sama. Zaliczona rowniez "Rozyczka", w ktorej nie pasowalo mi zbyt melodramatyczne zakonczenie no i ta odpicowana bohaterka. Przeciez wtedy w sklepach nie bylo nic, to skad ona brala te skadinad ladne kiecki ? Przede mna do obejrzenia w kolejce stoi "Within The Whirlwind", czyli rzecz z Emily Watson o ruskich lagrach. W tym momencie na ekranie miga mi "Robin Hood". Are you English ? When it suits me. Swietna gadka!

Lubie planowac naprzod (czyz mozna planowac wstecz?!), nawet, jesli 9 na 10 moich planow bierze w leb. Lubie sobie wszystko w glowie ukladac, dlatego kiedy przychodzi do podejmowania decyzji, to choc sprawiaja one wrazenie spontanicznych, sa w istocie doglebnie przemyslane i podjete zawczasu. Wiem juz zatem, ze predzej, czy pozniej przejde The Pennine Way, pytanie, z kim i kiedy. Co do "kiedy", mysle sobie o czerwcu 2012. Czerwiec wydaje mi sie najsympatyczniejszym miesiacem w UK; jeszcze nie ma lipcowych powodzi, a wieczory i noce nie sa juz lodowate, jak to w maju. Zdaje sobie sprawe, ze calosc eskapady zajmuje 3 tygodnie co najmniej, ze to duza przerwa w pracy (chorobowe ? yyy...), ze tanio nie bedzie, bo wszak spac gdzies trzeba, jest rowniez a namiot nadal wydaje mi sie hardcorowa opcja. Na YT widzialam filmik dwoch chlopakow, ktorzy trase przewedrowali i dodatkowo uzbierali £5000 na cele charytatywne. Swoja droga nie rozumiem zupelnie tutejszej manii robienia cudacznych rzeczy na charity. Ogole sobie leb, albo wejde na Snowdon skaczac na jednej nodze i dobrzy ludzie maja z tego tytulu dawac mi datki na zbozny cel... Niemniej jednak taka wedrowka moze faktycznie byc pretekstem do zbierania kasy i w sumie by mi to nie przeszkadzalo. Ciekawi mnie, ile osob co roku robi The Pennine Way w calosci ? A ile robi Coast to Coast ?

Przeszukalam Amazon i jakos nie moge znalezc satysfakcjonujacej mnie pozycji nt. aromaterapii, olejkow eterycznych itd. Wiadomo, jest pare ksiazek, jest sporo ksiazek z lat 90-tych, kiedy to ta dziedzina najwyrazniej przezywala renesans. Mam ochote sie zaopatrzyc w arsenal rozmaitych olejkow i zaczac szalec z mieszaniem (zeby sie jeszcze masazysta napatoczyl...). Na stronie Pollena-Aroma widnieje oferta cenowa zblizona do tej z Holland&Barret czy Boots, zatem nie warto zawracac sobie glowy sprowadzaniem tego z kraju. Jak juz jestem przy niesmiertelnym Bootsie, niedawne zakupy okazaly sie strzalem w dziesiatke, do tego doszedl bardzo, bardzo dobry tonik Eucerin z 2% kwasem mlekowym, pieknie rozjasnia cere. Ponadto krem Vichy (micel dobry, wiec sie odwazylam takze na krem) z kwasami glikolowym i salicylowym, dzialanie jak powyzej, poprawia stan cery (nie tylko nastolatki maja pryszcze...) i wreszcie scrub Sanctuary, dzialanie, a jakze, rozjasniajace, od siebie dorzucam pokruszona aspiryne i jest super. Laski w pracy ganiaja na solaria, a jak sie wybielam, jak ten Jackson. Na koniec haula psikadla i mazidla antysloneczne Nivea, jedno do korpusu, drugie do facjaty - wciaz jest ta oferta BOGOF, warto skorzystac, bo nie wiedziec czemu, caly ten suncare drogi jak pieron. Na razie nie kupuje nic wiecej (do nastepnej wyplaty, hehe).

Ok, koniec paplaniny, poszlam dzis na 3 godzinny energetyczny spacer, zeby zaczac przygotowywac zezwlok do znacznie dluzszych wypraw i padam na pyszczek. Dobrej nocy.