For Your Pleasure

For Your Pleasure

Friday, December 23, 2011

***

Masochistycznie katuje sie kolejna porcja 'Desperate Scousewives'. Wymowke mam, ze chce sobie popatrzec i powspominac przechadzki po Liverpool One. Wbrew temu, co wypisuja internauci oburzeni tym, ze ich miasto klamliwie przedstawia sie jako wylegarnie tepych wannabe WAGS, czyli takich ichnich Dod, po Liverpoolu lazi cala masa utlenionych, poubieranych w jakies tandetne leopardzie cetki i futerka, pomaranczowych od zle zaaplikowanego fake tanu okazow damskich. Meskie nie sa tak wymuskane jak w owym show, glownie szczurkowate dresy albo tez karki, zaimportowane zapewne z Eastern Europe. Slowem, Liverpool barwny jest. Nieprzyzwyczajonym do specyficznego akcentu zoladki sie zapewne przewracaja, bo jak mozna, charczac niemal, mowic 'Markhhh' ? Ano, mozna. Taka gmina. Biedna gmina, wiec dziewczyny sie stroja i tlenia i szukaja tego Ksiecia z bajki szytego na wlasna miare. Normalka.

W Londynie najbardziej mi sie wlasnie podoba roznorodnosc w wygladzie ludzi. Wiadomo, Dody sie trafiaja, ale poza tym jest tyle przykladow styli, laczenia roznych fajnych dodatkow, ze mozna gapic sie godzinami. Nie powiedzialabym, ze jest elegancko, czy szykownie, ale na pewno jest z reka na pulsie, z ikra. My kinda thing.

Pracownicza impreze swiateczna przetrwalam, pomimo rubasznego Mikolaja, niedogotowanych ziemniakow (przystawka byla za to ok), zbyt duzej ilosci wina spozytego i tego, ze zaden z gapiacych sie we mnie jak ciele na malowane wrota menow nie odwazyl sie podejsc i powiedziec 'hi'. Do kitu z tymi facetami. Disco za to sie udalo, babeczki mocno starsze ode mnie zadawaly szyku na parkiecie w cekinowych miniowach i niebotycznych szpilach - i swietnie! Co to, jak kobieta przekroczy 'pewien' wiek, to juz tylko swetry na drutach robic w bujanym fotelu ? No way!

Na koniec, podziele sie z drogimi czytaczami malym sekretem urodowym. Zdrowotnym takze. Pijcie tran. Nie jest obrzydliwy,  mozna dostac taki o smaku pomaranczowym na przyklad. Wystarczy lyk dziennie, a korzysci dla cery, wlosow i paznokci nieocenione.

Sunday, December 11, 2011

This And That

Meczarni online dating ciag dalszy. Poniewaz zawartosc strony, na ktorej sie zarejestrowalam jest raczej rozczarowujaca, wrzucam w Google 'dating for intelligent singles'. Wyskakuje jakies Brainy Dates. Rejestruje sie i zaczynam przeglad. Od groma mechanikow i murarzy. Strona reklamuje sie jako 'dating for academics, graduates, high achievers and intelligent people from all over the UK. Where great minds meet their match'. Smiechu warte, a jakie wkurzajace do tego. To tak, jakby na sugar daddie roilo sie od bezrobotnych i paszczurow, ewentualnie osobnikow laczacych obie te cechy.

Zima zaskakujaco lagodna (odpukac!). Wkrotce lot do kraju. Nie moge sie doczekac, zeby wpasc z wywieszonym jezorem do ukochanych krakowskich ksiegarni. Znow walizka bedzie przeladowana, znow mnie na lotnisku zlupia za to, ze okaze sie o 3 kg ( 2 kg, w zaleznosci, czy waza na Balicach, czy w Pyrzowicach) za ciezka. Nic to.

W pracy spietrzaja sie projekty. Pol firmy wynosi sie na urlop na tydzien przed swietami, bo i czemu nie. Nadchodzacy tydzien bedzie wiec zapewne meczacy. Na stole wykwitla mi choinka, za sprawa szefa-ateisty. Kobieta z labu obok zadeklarowala, ze bedzie przez swieta czytac Dawkinsa. Zaprawde, sama juz nie wiem, kto jest bardziej szalony: bezbozna Anglia ze swoim pierdolcem na punkcie swieckiego Xmas, czy krajanie, co sie pokazuje w kosciele dwa razy do roku, bo tak wypada. Jesli o mnie chodzi, 25 grudnia bede w samolocie, przelotem w Monachium. Postaram sie nie klasc plaszcza i czapki na siedzeniu, zeby mnie Niemcy nie pobili.

Przede mna jeszcze do przetrwania firmowa kolacja swiateczna z glosno rechoczacymi babonami przy stole (dlaczego, ach dlaczego nie posadzono mnie przy facetach ? doh!). Umawiamy sie z paroma niezmotoryzowanymi, zeby zorganizowac podwozke do hotelu. Mowie do informatyka, ze max 15 min moge dreptac do miejsca zbiorki w butach na obcacach, ale nie dluzej. Are you going to wear heels? - ten sie pyta zdziwiony. Nie, kurna, zaloze adidasy, bo przeca napisali w zaproszeniu, ze mamy byc odziani smart/formal. Cos czuje, ze sie urwe z tej imprezy przedwczesnie.

To co ? Jutro poniedzialek. How sweet :)

Saturday, December 03, 2011

***

Scena z pracowniczej kantyny. Pora lunchu. Kobieta wyciaga komorke, denerwuje sie, ze znow nie ma sygnalu. Wlacza, wylacza, wlacza ponownie. 'Czemu pokazuje 3 G?' - mowi. 'Przeciez ja jestem w Orange'.

Obecni mezczyzni wymownie i dyskretnie milcza.

Sorry, men ARE more brainy than women (and more stupid too!) It's a simple scientific fact, says one of Britain's top dons.

Sunday, November 27, 2011

***

Odrabane nosy, uszy, a nawet glowy. Kleski naturalne do wyboru i koloru. Kleski ekologiczne. Bieda, brud, glod, przeludnienie, muchy, trupy. Wodoglowie i anomalie genetyczne. Zamieszki. Kobieta swiezo po aborcji. Brzmi zachecajaco ? Wszystko to, a nawet wiecej znajdziecie na World Press Photo 2011. Wystawa czynna jeszcze dwa dni, w Royal Festival Hall, Southbank Centre. Wstep z darma, ludzi moc. Poczulam takie obrzydzenie do ludzkiego gatunku po obejrzeniu tego wszystkiego (bylo pare zdjec nie przedstawiajacych ohydy tego swiata i jego mieszkancow, ale utonely w morzu tragedii ludzi i Planety), ze postanowilam dla zrownowazenia doznan udac sie do National Portrait Galery, gdzie zawsze mozna znalezc cos interesujacego. Tam juz na szczescie trupow niet, za to fotografie znanych mi oraz nieznanych brytyjskich komikow, bardzo znanych brytyjskich aktorek (poczulam zazdrosc, TYLE gwiazd, prawdziwych gwiazd, dam, talentow, ze glowa boli, a nie jakichs pudelkowych koczkodanow) i wreszcie Taylor Wessing Photographic Portrait Prize. Tam ponownie Keira, ktorej portret mi sie zupelnie nie podobal oraz jegomosc, po ktorym od razu widac, ze jest pilkarzem. Prawda ?




Zapomnialam dodac, ze na WPF znalazlo sie zdjecie Gudzowatego - to juz widac tradycja - oraz fotografia przedstawiajaca narod oplakujacy Smolensk. Jako narod, czy tez generalnie tlum, wygladamy szkaradnie.

Na xxxdating coraz gorzej. To samo, co w realu: jak ktos mi sie podoba, to nie zwraca na mnie uwagi tudziez odwrotnie, dostaje multum zaczepek od tych, co to kochaja gym/pub i na tym sie koncza ich horyzonty zyciowe. Wiadomo, kazdy mierzy o szczebelek czy dwa wyzej. Tu mala dygresja: nie wiem, czy to tylko moje skromne spostrzezenie, ale sporo dziewczyn w UK, ktore sa w zwiazku z Anglikiem, sa w zwiazku z Anglikiem z nizszej niz wlasna klasy spolecznej. Czytaj: dziewczyny po liceum czy nawet studiach wiaza sie z kierowcami ciezarowek, kucharzami, maintenance guys itd. Zanim na mnie naskoczycie: absolutnie nie krytykuje, tylko notuje fakt. Czemu tak jest ? Wszak w Polsce by sie jedna z druga nie zakrecily kolo pana machajacego lopata, a tu nagle roznice owe traca na znaczeniu. Wg mnie, jedna z przyczyn jest taka, ze masa dziewczyn laduje w pracach fizycznych i niewykwalifikowanych, gdzie nie sposob poznac kogos na poziomie. Na bezrybiu i rak ryba, zatem wymagania leca w dol i powstaja takie pary, o ktorych normalnie powiedzielibysmy: mezalians. Byc moze zabrzmialam jak staroswiecka ciotka, ale naprawde uwazam, ze ludzie powinni sie dobierac pod wzgledem intelektualnym, inaczej jedno bedzie ciagnelo drugie w dol (odwrotne przypadki sa rzadkie). Przyklad widze we wlasnej rodzinie, kiedy to osobnik po 20-kilku latach spedzonych u boku kobiety po 6 latach podstawowki, jej rodziny i znajomych, najnormalniej schamial. Coz, jak powiedzialam, obracajac sie w takim, a nie innym srodowisku poznajemy takich, a nie innych ludzi. Presja spoleczna nadal ma znaczenie i facet zaliczajacy sie do middle class nie zwiaze sie na powaznie z pracownica McDonalda, sprzataczka w domu opieki czy robotnica z fabryki. Co najwyzej ja przeleci. Zeby nie bylo: nie gloryfikuje ani wyksztalcenia, ani przynaleznosci klasowej. Wazne jest, co kto soba reprezentuje.

Zgadzacie sie ?

Sunday, November 20, 2011

***

To juz oficjalne. Z rozmiaru 10 stalam sie rozmiarem 12. Nadal sie mieszcze w stare ciuchy, ale dzis przytargalam do domu dwie spodnice z Primaniego, obie w 12 i leza jak ulal. And you know what ? Bardzo mnie to cieszy - nie to, ze mam wiecej kochanego cialka, ale to, ze wreszcie cos wkladam i  to cos nie odstaje w pasie na kilometr, nie steczy,  nie 'wyje'. Byc moze to kwestia fasonu, bo nigdy przedtem nie mierzylam tzw. pencil skirt, z obawy wlasnie, ze przez biedra nie przelezie, a potem bedzie za duza w talii. Teraz wszystko lezy jak trza. Co wiecej, bielizna rowniez lepiej lezy, a konkretnie biustonosze, z ktorymi rowniez mialam problem, bo sytuowalam sie niejako pomiedzy rozmiarami. I po co glodzic, katowac, odchudzac, skoro dobrze jest jak jest ?

To rzeklszy, wczoraj, przy swietle dziennym, zauwazylam w lustrze cellulit. Nic nowego, zreszta nie ma czegos takiego jak cellulit, jest tylko tluszcz, ktory sie bryli pod skora i spryciarze, sprzedajacy zdesperowanym, a niezbyt madrym kobietom pseudocudowne masci na ow wymyslony problem. Zadne mazidlo nie usunie wam tluszczu, ten trzeba spalic. Wracajac do meritum: rzekomy cellulit objawil sie na gornych partiach ramion. Daleko mi jeszcze do bingo wings:


Aczkolwiek za pieknie to nie wyglada. Chwycilam wiec za dumbells i dalejze pakowac...Im wczesniej, tym lepiej. Ech, niedoskonale to ludzkie cialo, albo to my mamy tak juz namieszane w glowach, ze z niczego robimy problem. Z drugiej strony, zapytalam ostatnio Mlodego w pracy, czy kiedykolwiek widzial zaawansowanego wiekiem grubasa ? Nie widzial, ja rowniez. To najlepszy chyba argument przeciw bezmyslnemu obzeraniu sie. Ilekroc mam momenty zawahania, ilekroc kusi mnie, coby sobie na kolacje z lenistwa zaserwowac jakies chicken balti z mikrofali, tylekroc mysle o tym, co widze, wychodzac co rano do pracy. Okolo 8:30, czyli w porze, o ktorej dzielne mamy zaprowadzaja dzielne dziatki do szkol i innych przedszkoli. Mamy prawie zawsze jak beczuleczki, rozdeptane Uggsy i ogolna zszarzalosc, znuzenie, irytacja wrecz dopelniaja wizerunku. Rozumiem to, tez nienawidze wstawac rano, choc wpol do osmej to wcale wczesnie nie jest. Piastuje w umysle te narodowa srednia, czyli size 16 (44 w Europie...) i mowie sobie stanowczo: you will never, ever be like that. Ever. Zaklinanie rzeczywistosci ?

Jak juz jestem 'w tym temacie', czyli mam, pociech itd. Wczoraj, z racji faktu, ze poranna mgla ustapila przyjemnemu slonku, pomaszerowalam do lasu sie rekreowac i rozruszac obolale w tym tygodniu kosci. Jako ze w naszej zamoznej okolicy przyrost naturalny jest moze nie na poziomie 3-go swiata, ale wcale przyzwoity, na swiatlo dzienne wylegly gromadki rodzin z dziecmi. Z reguly rodzice plus dwojka szkrabow. Minelam jedna gromadke, potem druga, potem kolejna wysypala sie z wypasionego auta. W mojej glowie pojawila sie bardzo brzydka, przyznaje, mysl: czy moze byc cos nudniejszego dla doroslej osoby w wolny od pracy dzien niz spedzanie go z malymi dziecmi ? Ba, z jakimikolwiek dziecmi ? Gdzie mozna z nimi isc, co robic ? Zapewne rodzice maja na ten temat inne zdanie, maja wypracowane jakies sposoby, zeby wypelnic sobie i potomstwu weekendy. I tak sie zakladam, ze niejedna mama wolalaby wypuscic sie z psiapsiolkami do centrum handlowego, a wieczorem na rundke po pubach, jak za dawnych czasow, a tata wolalby sie spotkac z kumplami i pojsc ogladac panienki na rurach, albo grac w Play Station. Z boku patrzac, rodzina wyglada jak cos masakrycznie nieciekawego. Po co sie w to bawic ?

Wednesday, November 16, 2011

***

Rozrabiam na szeroko reklamowanej stronie randkowo-internetowej. Nie, zeby mnie nagle wzielo na romanse, po prostu nie znam tu zywego ducha i fajnie byloby sie rozejrzec, a nuz w trawie cos fajnego piszczy. Zarejestrowalam sie zatem, oplacilam haracz, wymeczylam skromny profil, zaladowalam na wariata strzelona fotke...i jazda!

W zasadzie to jeszcze zanim stworzylam ow profil i dodalam plik zdjeciowy, poczely splywac wiadomosci. Po grzyba sie rzucac na osobe, ktora dopiero co sie zarejestrowala i w zasadzie niewiele o sobie mowi ? Potem juz kontakty zaczely wyskakiwac jeden po drugim. Nie bylo rady, zaczelam sprawdzac profile okolicznych dzentelmenow, w promieniu do 20-30 mil (na znajomosc, dalej dojezdzac nie zamierzam), oraz w skali kraju (w celach eksperymentalnych i z czystej ciekawosci).

W okolicy nie brakuje baz wojskowych, takoz i na stronie w brod osobnikow bardzo umiesnionych, wytatuowanych, na ogol lysych, w education wpisujacych secondary/high (gimnazjum ?), w income - low albo unspecified. W tejze, bardzo licznej grupie, ze 2/3 to rozwodnicy chlubiacy sie posiadaniem co najmniej jednego dziecka, ktore, a jakze, jest dla nich tym, co najwazniejsze w zyciu. Tuz za dzieckiem na liscie fun things plasuje sie gym. Sami atleci. Ba, na snowboardach pomykaja, nartach, pod namioty jezdza i ogolnie owielbiaja outdoors i keeping fit. Jak ich stac na te sniegi zagraniczne i inne bajery z niewysokich zarobkow, pozostaje tajemnica. Fakt, tu Anglia, wiec nawet biednego stac. Po przejrzeniu kilkudziesieciu, jesli nie kilkuset profili, mialam wrazenie, ze czytam jeden i ten sam w kolko. Dostalam sporo wiadomosci od takich panow i zazwyczaj zaczynaly sie ode od How's you ? Powstrzymywalam sie, aby nie odpisac: I is good...

Drugi typ, jaki mi sie rzucil w oczy, to sciemniacze. Zmienianie miejsca zamieszkania 3 razy w tygodniu. Deklarowanie zerowej liczby dzieci, aby w kolejnym zdaniu zapewniac anonimowe uzytkowniczki o dozgonnej milosci do synka. Nie dosc ze sciemnia, to jeszcze robi to, jak idiota.

Najbardziej jednak zalazl mi za skore typ Desperata. Desperat walnal mi saznista wiadomosc, z ktorej wynikalo, ze jakis czas temu byl na tej stronie, ale nikt go nie chcial. Juz po takim wstepie powinnam goscia zablokowac, albo co najmniej olac. Kto przy zdrowych zmyslach obnosi sie z nieudawcznictwem i porazkami ? Desperat niezmordowanie produkuje tasiemce, nie mam ich sily czytac wieczorem po pracy, ale sie przymuszam, w koncu za to place. Uderza mi napompowany i przegadany ton i wlasciwie sie nie dziwie, ze w przeciwienstwie do prostych osilkow, desperado nie moze sie pochwalic ani byla zona, ani synkem-oczkiem w glowie. Po paru dniach facet idzie na calosc: podaje mi nr komorki, domowy, adres email (na hotmail i niezbyt powaznie wygladajacy, wiec pewnie adres 'randkowy') i zarzeka sie, ze chce ze mna zarandkowac w realu, zanim uczyni to kto inny, bo chetnych pewnie setki. Chce do mnie emailowac, bo wtedy latwiej mu bedzie klikac z pracy. Tak sie sklada, ze podczas lunchu zerkam na moj profil i widze, jakem krotkowidz, ze gosc jest online codziennie miedzy 13 a 14. Desperat sciemniajacy znaczy sie...Na stronie tzw safety tips podaja wyraznie, zeby absolutnie nie wymieniac sie osobistymi detalami, adresami, telefonami itd. Nic to, tonacy brzytwy sie chwyta. Ja tez chwytam za brzytwe i uprzejmie, acz stanowczo komunikuje, ze przez najblizsze pare tygoni zamierzam sie wylacznie 'rozgladac', wymieniac wiadomosci, sprawdzac 'rynek', nie zas rzucac sie na pierwsza lepsza osobe, ktora sie do mnie odezwie (no dobra, tego juz nie napisalam). Poki co jest spokoj.

Jakies 5 % zawartosci strony to mezczyzni wyksztalceni, interesujacy i  nie odstraszajacy zdjeciem rodem z amatorskiego horroru. Zatem szukam dalej.

Podkusilo mnie tez, aby podejrzec konkurencje, znaczy sie niewiasty w przedziale 25 - 35 lat, w okolicy mojego kodu pocztowego. Juz dawno sie tak nie wystraszylam.

Tuesday, October 04, 2011

Dog Days Are Over

A to ci kanikula w ten ostatni tydzien wrzesnia. Jesli wierzyc pogodynkom, temperatura w Londynie dobila do 29 stopni. Bardziej wierze odczuciom osobistym, w sobote w poludnie grzalo solidnie, acz nie pieklo, siedzialam sobie na schodkach gdzies na Trafalgar Square popijajac cole i obserwujac dzikie tlumy, sluchajac miejskiego halasu. Po raz pierwszy nie musialam spieszyc sie na wieczorny autobus i tluc sie nim piec godzin, zeby dojechac do domu, dom jest bowiem w zasiegu godzinnej jazdy pociagiem. Fajnie.

W pracy ok. Za towarzysza mam  lewicujacego absolwenta fizyki, do tego muzykanta ('music is the most important thing in my life'). Przepytujemy sie ze znajomosci hitow wszechczasow, jakimi namietnie nas raczy Radio 2. Kiedy zaczynaja sie audycje polityczne, mlody co rusz podnosi glowe znad kolby i daje glosny wyraz swojemu oburzeniu, czy chodzi o travellersow, uniewinnienie Amandy Knox, czy inne palace kwestie. W sprawach spolecznych jest nieprzejednany. 'Wszyscy powinni miec po rowno'. Zachichotalam, bo te zabe juz jedlismy a i miliony ofiar komunizmu cos by moglo zza grobu powiedziec odnosnie tej rownosci. Tym niemniej, mlody jest inteligentny, na poziomie, zaradny, przejawia inicjatywe w przeciwienstwie do mnie i generalnie mam fuksa, ze mi sie taki trafil, jako ze oboje jestesmy tu nowi i nieopierzeni.

Dni plyna niespiesznie. W 'miescie' skladajacego sie z dwoch ulic nie ma wiele do roboty, wiec po pracy pozostaje mi niesmiertelne trio telewizor+komputer+ksiazki. Zakupilam druga czesc sagi Martina i czyta mi sie ja gorzej niz 'Game of Thrones', ale sie czyta. Zbieram info o okolicy. Wypadaloby przewodnik po Londynie nabyc, zeby te wypady nabraly wiekszego sensu, niz wloczenie sie po Soho (skadinad uroczym). Wypadaloby rowniez zaopatrzyc sie w slownik chemiczny, zebym chociaz z grubsza wiedziala, w czym sie paprze. Nie, zeby bylo to konieczne; moja prace moze wykonywac kazdy, kto umie sie poslugiwac kalkulatorem i ma w miare pewna reke. Szkoda, ze firma zamyka podwoje w przerwie pomiedzy swietami na Nowym Rokiem. Mam wielka ochote poszalec sobie, jak bedzie cicho, porobic probki kremow z samodzielnie wypichconymi zapachami. Ach...

Powoli mija mi tesknota za starymi smieciami. Najgorsze byly pierwsze dwa tygodnie, kiedy czulam sie tu totalnie od czapy. Nie potrafie mieszkac w dziurach, jest dla mnie nadal jakas niepojeta abstrakcja, ze po byle stojak na pranie trzeba sie wyprawiac, jak za morze. Wiem, rozpuszczona jestem, ale trudno, przez cale zycie mialam wszystko pod nosem. Gdyby nie ta praca, nigdy by tu moja noga nie postala. Nie bylabym rowniez soba, gdybym nie zadala sobie pytania: jak dlugo tu zostane ? W tym momencie jestem niewielka srubka w wielkiej machinie i dobrze mi z tym, ale bede miec oczy szeroko otwarte. Czuj duch.

Friday, September 16, 2011

***

Wypadaloby cos skrobnac o nowym zyciu, nowym starcie, nowej pracy i takich tam, ale jestem padnieta, bo jednak blyskawiczne przestawienie sie na troche inne funkcjonowanie w wiosce, gdzie pubow cztery, kosciolow dwa (albo trzy), supermarketow dwa i w zasadzie tyle, jest dosc trudne po 3.5 roku spedzonych w miescie moze niewielkim, ale jednak tetniacym zyciem i znakomicie zaopatrzonym - tutejsze Tesco to jakas kpina, choc otwarte do polnocy. Jako recovering shopaholic ciesze sie, ze nie mam na co wydawac pieniedzy, a zanim doczekam soboty, aby wsiasc w pociag i pojechac do G., to mi sie juz odechciewa zakupow i zapominam, co tak naprawde chcialam nabyc. Ach tak, posciel.

W pracy, jak kazdy swiezak, dostalam przydzielone zajecia zmudne i nudne, ktore musza zostac odbebnione, ale za ktore personel o stazu dluzszym niz rok sie nie chwyci. Wlasciwe przeszkolenie zacznie sie po 26-tym, teraz po prostu lapie jakies strzepy informacji i probuje sama sie polapac, o co w tym wszystkim chodzi. Zadziwia mnie, ze pracownicy firmy perfumeryjnej tak niewiele wiedza o perfumach dostepnych na rynku, olejkach zapachowych itd. Po kilku dniach wsadzania nosa w kazda buteleczke, jaka przyszlo mi odkrecic (nie wolno tak czynic, wachac powinno sie jedynie smelling strips), boli mnie gardlo, co moze byc tez skutkiem bezmyslnego zlopania lodowatej wody w kantynie. Zarazem jednak wyostrza mi sie wech.Wciagam coraz chlodniejsze wieczorne powietrze i czuje opadajace liscie, ziemie i mase innych rzeczy normalnie ignorowanych. Wypracowuje sobie nowa rutyne dnia, jakze odmienna od starej. Wciaz nikogo tu nie znam. Obserwuje, ze mnostwo dzieciarni sie paleta po okolicy, tudziez kotow. Zdaje sie byc ciut cieplej niz na polnocy. Ludzie za to jakby zimniejsi.

Coz, life goes on. Jutro najchetniej pojechalabym na caly dzien do Londynu, ale mam odwyk od sklepow. Planuje wiec zapoznac sie blizej z najmlodszym parkiem narodowym w UK. W miedzyczasie zassany wlasnie pierwszy epizod 'Game of Thrones'. W Polsce tez zdaje sie niedlugo rusza gra o tron. Winter is coming...

Wednesday, September 07, 2011

***

Pakuje sie. Slucham Grechuty, Turnau i Zauchy - sasiad zza sciany, rzekomy student, ktory wylazi ze swojej norki kolo 3-ciej po poludniu, powraca zas polnoca, ma zapewne juz dosc 'Wieczoru nad rzeka zdarzen', ktory leci w kolko, bo tak mi sie podoba. Tej nocy mialam dosyc w sumie dobry sen: bylam w Polsce, bylo lato, byl urlop i po raz pierwszy nie panikowalam, ze przegapilam samolot albo zgubilam bilet, o czym zazwyczaj snie w kontekscie pobytow w kraju.

Cale zycie jestem przeganiana z miejsca na miejsce, wbrew swej woli, bo najchetniej spedzilabym zywot w jednym miejscu, ktore dobrze znam, ktore niewiele sie zmienia i gdzie wszystko jest w miare przewidywalne. Ilekroc mi sie wydaje, ze osiadlam na laurach, zdarza sie COS i zmuszona jestem zbierac manele i szukac nowej niszy. Ja naprawde nie pragne wiecej, niz swietego spokoju, nie interesuje mnie zbawianie swiata, szukanie misji, chce miec dach nad glowa, pelna miske i pensje co miesiac na koncie. Byc moze zle wybieram owe nisze, gdyz co i rusz COS mnie z nich wygania. Ewentualnie KTOS, dajac mi kopa w zadek, czy tez bezceremonialnie informujac, ze jestem mu juz niepotrzebna, prywatnie badz zawodowo. Jak kazdy leniwiec, frustruje sie tym wielce. Ciekawe, jak bedzie tym razem, ile zdolam pociagnac w nowym miejscu, zanim mi Wielki Kolejarz znow zwrotnice przestawi ?

Obejrzalam 'Insidious'.Scena z tanczacym 'chlopcem' wymiata - nie zauwazylam go we wczesniej scenie, kiedy bohaterka idzie przez dom, zbierajac rzeczy do prania! Ciekawy motyw z tymi projekcjami astralnymi. Sama mialam takie sny jako dziecko, ze fruwam gdzies po nocy nad blokiem - niestety, nie oddalalam sie  nigdzie dalej. Troche nie moglam spac w nocy przez ten film, jakkolwiek smieszny i glupawy :)


Tuesday, September 06, 2011

Don't look back

O samych pierdolach pisze ostatnio, a przeciez nadal miewam rozmaite refleksje. Mialam sen ostatnio. Bylam w szkole, uwieziona w absurdalnej rzeczywistosci niczym w Dniu Swistaka. Na sama mysl o spedzeniu osmiu (!) godzin przykuta do szkolnej lawy, dostawalam w tym snie spazmow. Snil mi sie WF, po ktorym zapoceni i smierdzacy przebieralismy sie w zapoconych i smierdzacych szatniach i szlismy  na lekcje. Czy cos sie zmienilo od tamtej pory, czy dzieci i mlodziez nadal nie maja mozliwosci wziecia prysznica po zajeciach z wychowania fizycznego ? Koszmar. Dalej mi sie snilo, ze nauczycielka sprawdza mi linijka, czy zostawilam odpowiednio duzo przestrzeni miedzy tematem lekcji a pierwszym akapitem tego, co owa nawiedzona istota nam dyktowala. Dalej, kobita od plastyki, ktora podczas pierwszej lekcji nakazala wykupienie polowy ksiegarni - robila tak z kazdym kolejnym rocznikiem uczniowskim, doskonale wiedzac, ze nikt przeciez tych drogich albumow kupowal nie bedzie. Po co wiec odstawiala cyrk ? Zeby otumanic i przestraszyc, na zasadzie: nie masz na ksiazki, won z sali ? W ktoryms momencie huknelam piescia w stol i krzyknelam, ze ja po raz drugi przez liceum przechodzic absolutnie nie zamierzam. Sen mara, Bog wiara...

Pal licho LO. A podstawowka ? Za moich czasow nie wsadzano nauczycielom koszy na leb. Faceta od matmy, skadinad marnej atrapy chlopa (w sensie powierzchownosci), dzieci baly sie tak, ze co drugie mialo skurcze zoladka przed wejsciem do klasy. Wszak taki pan i wladca wlepieniem kolejnej paly mogl usadzic kogos na drugi, czy trzeci rok, albo chocby zrujnowac wizje czerwonego paska na swiadectwie. Wlasnie, co to byla za mania z tymi paskami ? Jakie ma dzis znaczenie, czy ktos mial piatke z zajac praktyczno - technicznych (przedmiot-upior, tych, co to wymyslili, powinno sie ukrzyzowac do gory nogami), czy z innego zasranstwa ? Albo czy mial zachowanie wzorowe, czy tylko wyrozniajace ? Moje pokolenie chodzilo przez pierwsze pare lat przymusowej edukacji koscielnej na lekcje religii przy zakrystii. Ach, niezapomninay obled Komunii, zakuwanie jakichs bezmyslnych frazesow zawartych w 100, czy moze 200 'pytaniach', ktore trzeba bylo bezwzglednie opanowac, aby nastepnie poddac sie przepytywaniu przez ksiedza dobrodzieja. Co to jest Duch Swiety ? Nosz k...Stres rycia tych bzdur przez zastraszonych osmiolatkow polaczony z wydatkami, bo choc wprawdzie quadow wtedy 'na komunie' nie dawali, to jednak trzeba bylo sie wykosztowac na pseudoslubna sukienke, tandetny plastikowy wianek, tudziez reszte bialych akcesoriow, zeby nie odstawac od reszty. Kto nie bral udzialu w szopce, popelnial niemal socjalne samobojstwo. Dlaczego, ach dlaczego nie urodzilam sie w rodzinie ateistow i nie oszczedzono mi nerwow i stresu ? Co mam z tego po latach, poza wspomnieniami, z ktorych teraz chce mi sie smiac, podobnie jak z czerwonych paskow i innych takich. Jakie znaczenie maja dzis te laurki, czy dawne placze nad tym, ze dali czworke, a powinni bylo dac piatke ? Naprawde, najlepiej w budzie mieli ci, ktorzy wszystko gremialnie olewali - wiedzieli, co robia :) A tu czlowiek sie nastresowal, naprzejmowal, naplakal nieraz...i zadnego pozytku z tego dzis nie ma, co najwyzej wyhodowana nerwice.

Nie znosze takich snow: o klasowkach, maturze, zapominaniu stroju, usprawiedliwianiu sie. Dopiero teraz docieraja do mnie chore absurdy tej instytucji: wspomniany brak higieny, zbrodnia, jaka bylo i pewnie nadal jest 7 czy 8 lekcji dziennie. Zeby to jeszce ciekawych. Szkola bedzie mi sie do konca zycia kojarzyc z beznadziejna nuda, tepym przepisywaniem z tablicy, zakuwaniem regulek i szukaniem pcimopodobnych ghost towns na mapie. Dla jasnosci: nie bylam oslem, ale tylko dlatego, ze swego czasu informacje same mi wchodzily do glowy. Niestety, rownie szybko z niej wychodzily.

Jest taka ciekawa ksiazka Jacka Santorskiego pt. 'Prymusom dziekujemy'. Traktuje o tym wlasnie, ze zadna ilosc piatek, zaliczonych klasowek i egzaminow, pochwal ze strony srodowiska oswiaty nie gwarantuje szeroko pojetego sukcesu zawodowego i odwrotnie - wsrod ludzi sukcesu roi sie od takich, co nie pokonczyli uniwersytetow. Nie chce tutaj nawolywac do ignorowania obowiazku ksztalcenia, bo leserow, co ignoruja i sie nie ucza, jest multum. Powiedzialabym tylko: nie licz, ze dyplom ci wszystko w zyciu zalatwi. Tylko tyle i az tyle.

Ech, ponioslo mnie. Przede mna pietrzy sie stos pudel, moj ziemski dobytek, 200+ ksiazek, butow ile par nawet sie boje liczyc. Wszystko to marnosc. Stara praca pozegnana, klucze zdane, papiery podpisane. Jestem gotowa na nowe. Nie patrze wstecz.


Monday, August 29, 2011

Smells Like Teen Spirit

Z tymi perfumami jest jak z zoltymi serami w polskich delikatesach. Dziesiatki, jesli nie setki rodzajow wdzieczy sie w gablocie, niektore kusza promocjami, wszystkie kusza egzotycznymi nazwami, w rodzaju 'morski' czy 'z dziurami'...i wszystkie niemal smakuja tak samo. Tutaj mamy do wyboru cheddar i cheddar, tudziez kontynentalne ekstrawagancje, jak edam czy emmental (co to jest emmental ? - spytala mnie ongis dziewoja w pracy, kompletnie zaskoczona faktem, ze istnieje jeszcze jakas odmiana sera poza cheddarem, startym i zafoliowanym rzecz jasna), ewentualnie brie, ale generalnie wiadomo o co chodzi. Cheddar rzadzi. Ser, to ser. W perfumerii zas mamy polki zawalone flakonikami, ktore w ogromnej wiekszosci moznaby wrzucic do jednego pudla z nalepka 'obrzydliwa landryna', reszte zas do mniejszego pudla opisanego powiedzmy jako 'cytrus i morska bryza', czy jakos tak. Spedzilam dzisiejszy dzien wolny od przygnebiajacego obowiazku pracy na wedrowkach zapachowych, pod katem przygotowania merytorycznego do nowego zawodu (ha!). W najblizszym wiekszym miescie mam to, co mam, czyli Debenhams, John Lewis i Boots. Dobre i to. Lazilam, psikalam zawziecie na te papierki - dlaczego tych papierkow wiecznie brakuje ? Obchodzilam szerokim lukiem wszelkie celebrity fragrances. Nos mi zaczal odmawiac posluszenstwa po jakims czasie, wiec wychodzilam na zewnatrz, dwor czy tez pole, jak kto woli, zaczerpnac tchu...i  powracalam wachac dalej. Werdykt: malo co mi sie podoba. Te damskie zapachy sa takie nijakie. Rozumiem, ze to towar szeroko dostepny, a gawiedz lubi to, co lubi, wiec skoro landryna sie sprzedaje, to dalej, zrobmy szkaradztwo jak 'Candy' Prady i niech niewiasty rujnuja swe portfele. Ale o gustach sie nie dyskutuje, jeden woli brie, inny plastikowy utarty cheddar, a inny jeszcze w ogole od serow stroni. Osobiscie zagustowalam w 'Love' Chloe, 'Euphoria' CK - chyba najlepszy zapach tej marki, 'Guilty' Gucci jest przyjemny, aczkolwiek sprawia wrazenie bardzo nietrwalego. Kiedy wsadzilam nos miedzy flakoniki Guerlain, mialam wrazenie ze wacham szafe jakiejs babci. Eleganckiej, dodam, arystokratycznej, miejskiej babci, ustrojonej w pierscienie i futra. Koniec koncow dotarlam tam, gdzie w ogole nie mialam zamiaru zagladac, bo ani 'Angel' ani 'Alien' mi nie podchodza. A tu niespodzianka: Thierry Mugler wypuscil cos o nazwie 'Alien Sunessence Edition Or d'Ambre'. Ten alienek naprawde wyroznia sie na tle wszechobecnego nudziarstwa. Postanowilam sie wen zaopatrzyc i teraz nie moge sie powstrzymac od wachania nadgarstkow. Mmm...


Nos mi sie mam nadzieje wyrobil co nie co. Nigdy sie nie mienilam pasjonatka perfum, jak dotad bylam w posiadaniu CK 'One', 'Unforgivable' firmowanego przez P. Diddy (wiem, obciach jak pieron ale to pachnialo lasem! sosnowym!) i 'Rita' z Benefit. I tyle. Czas pokaze, czy mi sie odmieni. Jestem wciaz zoltodziobem i ignorantem, jesli chodzi o pachnidla. I wciaz uwazam, ze Chanel No 5 smierdzi. Po prostu.

W koncu tygodnia powinnam miec juz zaklepane zakwaterowanie tam, gdzie sie przeprowadzam. Wczoraj do smieci pofrunela tona nagromadzonych przez 3.5 roku szpejow, a na wywozke czekaja dwa wory dla charity shops. Wciaz nie rozwiazana kwestia przewozu dobytku i mojego jestestwa. Do przebycia 170 mil w dol mapy. Chce juz miec to wszystko za soba.





Sunday, August 21, 2011

***

Mesdames et Messieurs, powinniscie byc nareszcie w stanie komentowac - zmienilam cos w ustawieniach i zdaje sie dzialac.

Firma o ktorej ostatnio wspominalam wyraza chec zatrudnienia mnie, w zwiazku z czym nastepne pare tygodni spedze na poszukiwaniu nowego pokoju, zalatwianiu przeprowadzki i wszystkich zwiazanych z tym dupereli. Z calej tej podjary weszlam na strone Royal Opera House i zakupilam bilet na La Traviata, na 17 grudnia, to samo miejsce, co ostatnio i taka sama cena :) Wg ichnich informacji w role Violetty ma sie wcielac m.inn. Anna Netrebko, ale nigdzie jej tam nie widze. Nie kierowalam sie zreszta obsada, a tym, czy sa jeszcze jakies bilety na moja kieszen. Ech, jak fajnie bedzie dotrzec do ROH w przeciagu godziny, a nie planowac dwudniowej wyprawy. Najbardziej wlasnie mnie teraz jara fakt, ze bede miec te wszystkie wydarzenia niemal o rzut beretem. Coz za odmiana po dobrych paru latach bytowania na prowincji, ktora jednak NIE jest dla mnie...

Przez mysl przemknelo mi aby jechac na Xmas do Polski tym razem. Zerknelam na loty z Gatwick - juz £250, strach pomyslec, co bedzie dalej.

W http://www.independent.co.uk/i/, malej gazetce za 20 p, ktora juz zdazylam pokochac calym sercem, znalazlam wzmianke o ulaskawieniu Nergala. Wiecej wiadomosci z naszego kraju nie zauwazylam. 'i' jest super, drwia sobie z Big Brothera, chavs, Daily Mail i podobnego gowna. Fajna rzecz do poczytania podczas lunchu, kiedy wszyscy wokol zaglebiaja sie w Daily Mirror...Ostatnio bylo wiele informacji o oblezeniu, jakiemu stawiaja teraz czola uniwersytety. Kazdy chce dostac sie na studia w tym roku, zanim czesne pojdzie drastycznie w gore, co ma miec miejsce od roku przyszlego. Open Uni ma natomiast stracic dofinansowanie rzadowe co oczywiscie odbije sie negatywnie na cenach kursow. Jasne, niech panstwo dalej lozy na szesnastolatki, ktore rozkladaja nogi w nadziei na darmowe mieszkanie i zasilek, a niech odbiera nadzieje tym, ktorzy chca sie uczyc. Sama mialam swego czasu jakies mrzonki o kontynuowaniu edukacji tutaj, jednak w obliczu tych zmian zapewne kupie stosowne knigi i bede sie doksztalcac sama. Z drugiej strony, mysle sobie o tych wszystkich mlodych ludziach, ktorzy narazaja sie na horrendalne dlugi i poswiecaja min 3 lata nie po to, aby zostac przyszlym lekarzem, prawnikiem czy ksiegowym, ale zeby studiowac jakies enigmatyczne media studies...I po co ? Zeby po odebraniu dyplomu isc pracowac we frytkarni ? Zeby sie szczycic 'wyzszym wyksztalceniem' ?

Milej niedzieli!


Tuesday, August 09, 2011

Guns Of Brixton

Powrocilam wczoraj z Londynu, w blogiej nieswiadomosci dziejacych sie o rzut beretem zamieszek i pozogi. Umeczona kilkugodzinna jazda w wychlodzonym do granic sadyzmu autobusie rzucilam sie na jakies resztki spaghetti, wykapalam i poszlam spac. Dzis dopiero, nabywajac porankiem independentowa gazetke za 20 p, dowiedzialam sie o wyczynach tluszczy w Tottenham i innych sielskich przysiolkach (To-Ten-Cham ?). Nic nowego w sumie, ot, cecha narodowa, jak u nas pieniactwo i pseudoreligijnosc. Dawniej pewnie policja spuszczala wiekszy wpierdol, teraz ledwo kogos tam ustrzeli i biernie patrzy, jak dzielna mlodz pladruje i pali wszystko, jak leci. Ja by wyslala na nich czolgi i armie i niech spacyfikuja ten syf raz, a dobrze. Niestety, to nie Chiny.

W niedziele, jak zapowiadano, deszcz padal co chwile, co zaklocilo moj lunch w St James Park i zmusilo do salwowania sie ucieczka pod jakis dach. Ucieklo mi sie na Oxford Street i tym razem udalo mi sie doczlapac na jej zdecydowanie bardziej interesujacy odcinek, ten zaczynajacy sie od Primarka. Tamze weszlam, zmoknieta jak kura, po czym natychmiast wyszlam, przedkladajac deszcz nad zawartosc sklepu, tak ludzka jak i towarowa. Dalej zanioslo mnie do Selfridges, gdzie ograniczylam sie do jakze kuszacej beauty hall. Tam zawartosc ludzka to w duzej mierze panie w kwefach - czy islam nie zabrania przypadkiem makijazu ? Przeciskajac sie przez ciemnoskory tlum, dobrnelam do stoiska NARS (Orgasm, Superorgasm - wtajemniczeni wiedza o co chodzi...a mnie i tak zaden z tych odcieni nie pasi, widocznie nie dla mnie orgazmy), poczelam sie babrac i mazac, pan ze stoiska widza, ze mam juz cala lape w swatchach podal mi chusteczke, co bym toto starla...i spojrzal na mnie, czy tez raczej na moj przyodziewek skromny z taka odraza, ze az mi sie glupio zrobilo. Do podrozy i szwendania ubieram sie superwygodnie: legginsy, Skechersy i bluza z kapturem, w tym przypadku o numer za duza kangurka z nie pozostawiajacym zadnych watpliwosci napisem EVERLAST w poprzek biegnacym. Jak to uslyszalam w Polsce: nosisz ciuchy dla koksow. Naturalnie, w kontekscie dresiarskiej dziczy szalejacej w tym czasie w pechowych dzielnicach miasta, negatywna konotacja i idaca za nia milczaca dezaprobata snoba za lada byla jak najbardziej zrozumiala. Koniec koncow, wyszlam stamtad z malym cudenkiem. Ostroznie z takimi cudenkami, latwo przedawkowac i w efekcie wyglada sie jak lalka matrioszka.

Deszcz nie ustawal, oczywistym bylo wiec, ze musze pielgrzymowac dalej. W House of Fraser niefrasobliwie zagadnelam sprzedawczynie na stoisku Clarins o odcienie podkladow, chcialam jeno wydebic probke, a tu dziewcze zapalalo entuzjazmem i przystepilo do makeoveru. Rhiannon, bo tak jej bylo na imie, zrobila mi na twarzy taka masakre, ze nawet przyslowiowy pijany malarz pokojowy by nie nawalil tyle farby na sciane, co ona mi tej tapety na facjate...Znioslam to wszystko dzielnie, wlacznie z wsadzeniem mi kredki do oka, choc malowania wewnatrz dolnej powieki nie znosze i nie uznaje, bo chcialam zagarnac mozliwie najwiecej freebies, po cokolwiek wymuszonym zakupie...Moj zamiar sie powiodl, wyszlam stamtad z tona pudru grzeznacego w zmarszczkach, ale za to z balsamem do ciala, primerem notabene zmarszczki wygladzajacym, woda toaletowa i dwoma probkami Everlasting Foundation, zebym w domu na spokojnie wyprobowala, jaki powinnam wybrac odcien. Ukontentowana, pognalam z miejsca do Starbucksa (darmowy kibel z lustrem, choc oswietlenie kiepskie), wydobylam chusteczki i jelam scierac z siebie owo ugruntowanie, zastanawiajac sie przy tym, kto te nieszczesne konsultantki od siedmiu bolesci szkoli, kto im wmawia, ze na swiecace sie czolko nalezy walic lots and lots of powder, a podklad pedzlem aplikowac w takich ilosciach, ze na spore drzwi by starczylo. Kurwa, ona mi nawet brwi zdolala zamalowac!

Przezylam noc w hostelu (NIE polecam Brazen cos tam na Marylebone, brudno, pijaki dra mordy noca, bo na dole jest pub, a staff nie rozumie po angielsku), poniedzialek dla odmiany przywital mnie sloncem i cieplem. Wsiadlam w pociag, zalatwilam co mialam zalatwic, z dala od holoty pladrujacej w tym czasie Curry's. Nawiasem mowiac, w tym moim kapturze moglam sie przeciez spokojnie dolaczyc do imprezy. Z dotarganiem telewizora do Victorii moglby byc problem, ale jakis porzadny depilator by sie przydal, czy tam inne jakie elektryczne akcesoria. Madry Polak po, nomen omen, szkodzie.

A skad w ogole ta wycieczka i te kosmetyczne wynurzenia ? Stad, ze bylam na rozmowie o prace w firmie perfumeryjnej. Dzis firma odpisala, ze cieszy sie z poznania mnie i pragnie mnie poznac lepiej, co oznacza kolejna wizyte tamze, testowanie mojego nosa, czy wrazliwy na zapachy i facilities tour. Wszechswiat nie proznuje: dopiero co w Polsce rzucalam od niechcenia podczas kolacji, ze nie mialabym nic przeciwko, aby mieszkac blizej Londynu, ze na poludniu ciut cieplej i blizej do Europy i w ogole...No i sie pojawila opcja i zamierzam ja wyeksploatowac. Zabawne, ze gdyby nie ciagle aktualna wizja zwolnienia z obecnej pracy, w ogole nic bym nie zrobila w tym kierunku, poza gadaniem. Wake-up call, it seems.

Jedno wiem na pewno: wbrew radom kolegi z pracy, londynczyka z urodzenia, nie przeprowadze sie do Croydon...


Thursday, July 21, 2011

A Scarcity of Miracles

Pobyt w swawolnej Polsze zakonczony. Pierwszy letni pobyt, dodam, od 2005 roku. Kraj jak zwykle zachwycil mnie i zadziwil. Temperatury jak najbardziej satysfakcjonujace, nie pamietam, kiedy ostatnio tak sie wygrzalam i wysmazylam na zabojczym sloneczku. Zaszokowalo mnie, ile osob ubiera sie w jakies upiorne palta, legginsy do kostek i inne raczej jesienne elementy garderoby, gdy na dworze +31. Nic dziwnego, ze tyle bladziochow lazi po ulicach, jak przyodziane toto od stop do glow, ze skarpetami do sandalow wlacznie. Takie ladne lato mamy, a ludzie jakos nie chca z tego korzystac. Rzuca sie rowniez w oczy wszechobecna szarosc w imadzu obywateli. Rozumiem, ze szaro moglo byc za komuny, ale teraz ? Wszyscy wygladaja jak z jednej sztancy. Kobiety maja strasznie spalone utlenianiem i zle obciete wlosy. Nie rozumiem tego, bo obciac sie jako tako mozna juz od 20 zeta, a maske do wlosow kupic w osiedlowej drogerii za jakies 5-6 zl, mniej, niz kosztuje obecnie paczka papierosow. Generalnie narod zaniedbany jest i elegancja nie grzeszy. Rozumiem teraz, co mialy na mysli Trinny i Susannah, osmielajac sie zasugerowac w telewizyjnym show, ze wygladamy chujowo. No bo wygladamy.

Jestem zbulwersowana cenami w sklepach. Butelka Coli czy innego szajstwa potrafi kosztowac wiecej, niz u mnie w Poundlandzie.Hanba! Ciuchy, ksiazki, kosmetyki - wszystko to rownie drogie, jesli nie drozsze niz w Anglii. Jak ludzie sa w stanie wyzyc przy takich cenach i glodowych nadal pensjach, pozostaje dla mnie zagadka. Wstep do kopalni soli w Wieliczce, rejs statkiem po Wisle do Tynca - ok. 15 funtow, czyli wcale niemalo. Zbadalam dzial z muzyka powazna w Empiku. DVD, ktore tu kosztuje ze 30 funtow, Empik sprzedaje za niemal 200 zl, przy kursie funta 4.5 zl. Przewodnik po jakims egzotycznym kraju z serii DK Eyewitness, na naszym Amazonie za jakies £7.99, krakowska ksiegarnia oferuje za... 79.99 zl. Itd., itp. To NIE jest kraj na zakupy. Owszem, przywiozlam cala walizke rozmaitych mazidel, odzywek do wlosow i takich tam, bo mam fiola na tym punkcie i wiem dokladnie czego szukam, aczkolwiek radze uwazac na portfel. Restauracje notabene tez kurewsko drogie. Obsluga klienta wszedzie niemal lezy i piszczy. Kupuje kijki do nordic walking, najdrozsze w sklepie i uprzedzam sprzedawczynie, ze sprobuje zaplacic karta, ktora moze nie zadzialac, bo tak czasem z nia bywa. Odpowiedza jest dobitne wzruszenie ramionami i burkniecie. Panienka za kontuarem jakiejs zapiekankarni uklada sobie butelki na wystawie i ostentancyjnie mnie lekcewazy. Najpierw uloze, potem ci sprzedam frytki, czy co tam chcesz. Dla kontrastu, sprzedawczynie w Sephorze czy aptece Mediq (ceny z kosmosu) slodkie jak miod i do rany je mozna przylozyc, zwlaszcza, kiedy dojdzie do transakcji. Poza tym, as usual, lud ryje sie sie lokciami i kolanami, wjezdza wozkami sklepowymi w siedzenia, depcze, nie przeprasza ani nie prosi, bo i po co. Nic sie nie zmienilo pod tym wzgledem od czasow hodowli swin w wannach blokowych lazienek. Jako, ze jestem uodporniona na te zjawiska, sama wystawialam lokcie, rylam sie i za nic nie przepraszalam, co bylo wspaniala odskocznia od tutejszej wymuszonej uprzejmosci (Anglik nawet po seksie mowi 'thank you'...).

Tyle besztania. Udalo mi sie zajrzec do Zoo, niestety nie na kopiec, bo ten w remoncie, tudziez wziac udzial w Nocy Jazzu na Malym Rynku. Dostalam autograf od jednego z rodzimych artystow i niemal otarlam sie o prowadzacego impreze pana Antoniego Krupe. The Syndicate grali przewspaniale, czuje sie ubogacona i ukulturalniona po stokroc. Pod Wawelem miejska plaza jak sie patrzy (czyli jednak ktos znajduje odwage, zeby w srodku upalnego lata wystawic na promienie sloneczne blady zadek), szkoda ze nie topless, to pewnie przyjdzie z czasem. Zaluje, ze nie zalapalam sie na final festiwalu na Szerokiej, ani na zadna opere, teatry tez udaly sie na urlop, a Meskie Granie dopiero w koncu lipca. Trudno. I tak bylo fajnie. O polityce, telewizorni czy innych tancach z lodami nic nie napisze, bo unikalam, niczym dzumy.

Back to reality now. W sobote kina Odeon realizuja satelitarny przekaz koncertu Andre Rieu z Maastricht. W poniedzialek do pracy. Zycie toczy sie, wlecze i sapie dalej. Jak zawsze.

Saturday, June 25, 2011

News of The World

Topor katowski spadl z impetem. Po paru tygodniach meczacych zebran, rozmow, niedomowien, obcieto pare lbow, w tym moj - po czym przytroczono je z powrotem. Z zastrzezeniem, ze, jak spiewano w 'Marchewkowym Polu', wszystko sie moze zdarzyc. Wykorzystalam ow frustrujacy i upokarzajacy zamet, aby wyrwac sie na dwa tygodnie do kraju, od szesciu bowiem lat nie bylam w Polsce w lecie. Tutaj mamy najgorszy czerwiec ever, codziennie niemal pada, rano jest zimno, za dnia duszno i ganiam w polarze i kurtce przeciwdeszczowej non stop. Ech.

Wypoczywam po pracujacej sobocie i bezsennej nocy, podczas to ktorej sasiad zza sciany i jego dziewoja uprawiali niezmordowany, a wielce halasliwy sex maraton. Z dogrywka dzisiejszego popoludnia. Mialam wielka ochote zasugerowac zyczliwie, aby sciagneli materac ze skrzypiacego wyrka i umoscili sie na podlodze. Pewnie by nie posluchali, jak to mlodzi. Na szczescie ucichli i poszli precz. Napawam sie cisza i ksiazkami. Po wielu, wielu latach stronienia od fikcji literackiej rzucilam sie na powiesci, wykorzystujac punkty na karcie Waterstones i obnizki w Tesco. Skonczylam wlasnie 'Miejsce poczatku' Ursuli K. Le Guin, pamietam te powiastke jeszcze z liceum i utkwila mi w pamieci, jak najbardziej slusznie. Niesamowite studium ludzkiego wyobcowania i ucieczki od koszmaru codziennego zycia. Niech nikogo nie zniecheci etykietka fantasy, czy co tam Urszuli dolepiaja. Jak pochlone 'Red Queen' (Philippa Gregory), 'Devil's Consort' (Anne o'Brien), 'The Crimson, Petal and White' (Michael Faber) i 'Island Beneath The Sea' (Isabel Allende), siegne po Ziemiomorze, ktorego nigdy nie przeczytalam, chociaz sie przymierzalam (czytalam natomiast 'Swiat Rocannona). Nie wiedziec czemu, mniej popularne pozycje Le Guin sa praktycznie niedostepne na Amazon, o ksiegarniach na high street nie wspomne. Biblioteka lokalna to zenada, wyglada, jakby ostatni raz nabyli ksiazki w latach 90-tych. Trzeba sie bedzie zarejestrowac w wiekszym miescie, z nadzieja, ze bedzie tam nieco lepiej pod wzgledem katalogowym. Potrzebuje desperacko uwolnic niespokojny umysl od ciaglego debatowania nad terazniejszoscia i przyszloscia, potrzebuje sie, mowiac wprost i bez ogrodek, odmozdzyc i odciac od codziennego magla. Jak nie filmidlem, to kniga. End of story.


What else ? Zapuszczam wlosy, obcinane na dosc krotko od dwoch lat i probuje je na maksa odzywic i zachecic do wzrostu, srodkami domowymi (oliwka, zoltko, nafta, miod - efekty nieziemskie) jak i drogeryjnymi. Patrz ponizej:







Dwa pierwsze wyprobowane i jestem zadowolona, choc na efekty, czyli dluzsze piora, bede musiala sobie  poczekac tak do Swiat. Wspomne jeszcze o legendarnym olejku arganowym, ktory okazuje sie straszliwie trudny do zmycia oraz o Amli, dostepnej w sklepikach azjatyckich - zwykly olej mineralny, ale wlosy go lubia. Odkad przerzucilam sie na wlasna wersje kuchni hinduskiej, tajskiej i generalniej kazdej jednej wykorzystujacej mleko kokosowe (w puszkach, albo w saszetkach, czyli creamed coconut), zauwazylam znaczna poprawe stanu skory, w szczegolnosci wiecznie wysuszonych ust. Nawet samoopalacz mi krzywdy nie robi, choc to cholerstwo wszak wysusza. This must be it!


I poszlam pierwszy raz w zyciu na solarium. Schamialam znaczy sie w tym proletariackim piekle do konca. Kto z kim przestaje... (hi, hi, hi). :-)

Monday, May 30, 2011

***

Przyznaje sie bez bicia, ze coraz rzadziej odwiedzam cudze blogi, w szczegolnosci te spoza mojej listy. Komentuje tez z rzadka; albo tresc nie stymuluje mnie wystarczajaco, albo, zwlaszcza w przypadku pewnych blogow 'z dalszej reki', stymuluje na tyle negatywnie, ze wole zamilknac i blog opuscic. Bywam srodze rozczarowana. Jak juz sie trafi ktos wysoce inteligentny, zatrudniony w ciekawej branzy, oblatany w wielu tematach, to za chwile sie okazuje, ze albo nienawidzi feministek i gejow, albo ma zajoba na punkcie islamu, albo wpada w nie dajaca sie zniesc monotematycznosc. Na szczescie mam jeszcze pare przystani, ktore odwiedzam regularnie, bo warto.

Jestem w trakcie rozciagnietej na dwa wieczory emisji 'Long Way Round':


Siegalam pare razy po ksiazke w ksiegarniach, do zakupu jednak nigdy nie doszlo. Ogladam i slucham jednym okiem, surfujac jednoczesnie po necie. Zaintrygowala mnie trasa wyprawy, a wlasciciwie jej azjatycka czesc. Powiem tak: jak dotad czuje sie rozczarowana i trescia i forma tego dokumentu. Po tak interesujacym przedsiewzieciu spodziewalabym sie lepszego przygotowania merytorycznego od strony jej uczestnikow, czytaj - mogliby chociaz miec blade pojecie, ktoredy jada. Tymczasem Brytyjczycy przejezdzajacy przez rejon Altaju rozdziawiaja geby ze zdziwienia, ze mijaja gory i to wcale wysokie. Ba, oni rozdziawiaja geby podczas jazdy przez Slowacje...Doprawdy, czyzby Ewan wierzyl cale zycie, ze gory sa tylko w Szkocji, do ktorej notabene porownuje wszystko, co mu sie podoba po drodze ? Dalej, dlaczego na jazde przez wertepy Kazachstanu i Mongolii wybrali sie na stanowczo, co sami podkreslaja, za ciezkich motocyklach BMW, podczas gdy w tamtych terenach sprawdzaja sie najlepiej maszyny lokalne ? Spodziewali sie asfaltowych drog all way down to Alaska ? Widok doroslego mezczyzny, ktory przewraca sie wraz z motorem, po czym nie jest w stanie bestii podniesc (jestesmy na to narazeni wielokrotnie), jest przygnebiajacy.

Z 'Long Way Round' nie mozna dowiedziec sie prawie niczego o krajach na trasie owej wyprawy, poza faktami oczywistymi, ze tam w dzikich krainach pija kumys i spia w jurtach, jezdza na malych konikach, ze skosnooka milicja jest upierdliwa i przetrzymuje podroznikow na granicach po kilkanascie godzin, ze ludzie sa goscinni, ale i lubia obcych miec na oku. Szkoda, z takiego materialu moznaby naprawde wiele wycisnac. Zdaje sobie jednak sprawe, ze to nie jest Tony Halik :) Zatem kupno DVD po pelnowymiarowej cenie odradzam, jesli zas sie wam trafi okazja (zaplacilam £3.99), mozna nabyc do postawienia na polce, bo okladka koniec koncow najgorsza nie jest.

Pogoda w ten dlugi weekend ch..a, pada, pada, przestaje na moment i dalej kropi. Lsniace nowoscia kijki stoja smetnie oparte o sciane i czekaja lepszych czasow. Mam smetne przeczucie, ze wyczerpalismy limit cieplych dni na sezon 2011 i az do pseudozimy bedzie tak wlasnie kropic. Pozostaje mi wiec fitness indoors.


To jest moje pierwsze DVD z szeroko pojetymi cwiczeniami, tzn. nie pierwsze zakupione, bo na polce cos tam sie kurzy, ale pierwsze, ze tak sie wyraze, wyprobowane. Zrobilam wszystkie trzy 30-minutowki pod rzad, na temat trudnosci sie nie wypowiem, bo dla mnie wszystko jest trudne. Rzecz jest fajna, Davina jest zabawna, muzyczka w tle leci sympatyczna (Fatboy Slim i inne takie). Cwiczenia na pewno nie sa zadna nowoscia, wszystko to juz widzielismy, aczkolwiek instruktorzy narzucaja dosc szybkie tempo (again, dla mnie kazde tempo jest szybkie, albo wrecz za szybkie), wiec po pol godzinie skakania przez wyimaginowana skakanke, kopania, wymachiwania piastkami, pompek i rozciagania, czujemy, ze zyjemy. Ponownie, nie dalabym za to 15 funtow, ale za £3.99 naprawde warto.

Jesli ktos sie zastanawia, gdzie tak okazyjnie mozna nabyc DVD - jest taki sklep, nazwy nie pomne, ktory sprzedaje plytki pochodzace z wypozyczalni, z gwarancja, ze beda chodzic. No i chodza, a za dyche mam dwie wyzej wspomniane pozycje, tudziez 'Pilates', jeszcze nie obadane. Taniej, niz na Amazon. Notabene, natrafilam ostatnimi czasy na osoby, ktore nie wiedza, czym jest Amazon. Czy ktos tu jest z innej planety ?

Na zakonczenie: mieszkajacy w okolicach Liverpool kinomaniacy, macie niepowtarzalna okazje zobaczyc legendarnego 'Taksowkarza' w FACT Picturehouse (35th Anniversary Restoration). Spieszcie sie, poki jeszcze graja.


Sunday, May 22, 2011

Let It Die

Jak rzeklam, tak uczynilam. Pogoda, czytaj: wichura i deszcz, dopisala az zanadto. Przy okazji przekonalam sie, ze piwo+Aviomarin to gwarancja spokojnego i udanego snu na bite cztery godziny (przerywane li tylko koniecznoscia przesiadki).


Przyznam sie szczerze, ze jeszcze niedawno widzac ludzi maszerujacych z kijkami, myslalam sobie: co za glupia moda, jakby sie nie dalo chodzic bez tego. Dodatkowy gadzet dla nadzianych przedstawicieli klasy sredniej, wystrojonych od stop do glow w The North Face i udajacych himalaistow w Lake District. W miedzyczasie jednak poczytalam co nie co na temat Nordic Walking, obejrzalam pare filmikow na YT...i coz, teraz tylko kwestia zakupu owych tyczek mi pozostala :) Lazik ze mnie kiepski, mecze sie w trymiga i mam strasznie slabe nogi, a wiec licze na to, ze dodatkowe wsparcie pozwoli mi chodzic dluzej i choc troche latwiej...Time will tell.

Coz jeszcze...Keswick jakie bylo, takie jest, kilka sklepow zmienilo szyldy, na poczcie nadal te same nad wyraz sympatyczne i dziarskie babcie obsluguja, w pubach nalewaja ale przemili Polacy (B., to do ciebie...), autobusy zapierdzielaja po waskich drogach, ze az glowa odskakuje, w przejsciu podziemnym koles jak stal i spiewal, tak dalej spiewa. Czas stanal w miejscu, mozna by rzec. Gdyby tak jeszcze dojazd stad byl tanszy. Wydanie prawie £60 w taki dzien, jak wczoraj, kiedy to o 3:30 po poludniu musialam salwowac sie ucieczka z Castlerigg i schronic w pubie, aby tam przeschnac i doczekac odjazdu autobusu, mocno by mnie rozezlilo. To rzeklszy, warto regularnie sprawdzac ceny pociagow z wyprzedzeniem, gdyz bilet w jedna strone mozna kupic juz od kilku funtow. Zas do miejsc, ktore mnie szczegolnie interesuja, gdyz ich jeszcze nie zwiedzalam (np. Wastwater, patrz ponizej), zaden znany mi autobus nie dojezdza.


W pracy bezlitosne redukcje zatrudnienia, od gory po sam dol (choc powiedzmy sobie szczerze, zwolniony manager po prostu zmieni job title i znajdzie sobie nisze gdzie indziej, my zas, jak te jednorazowe chusteczki, paszol won). Spodziewalam sie tego, obserwujac od miesiecy nieudolnosc prowadzenia calego interesu, bezmyslne wywalanie gor jedzenia, ktorymi mozna by spokojnie wyzywic niejedna wielodzietna rodzine i czerede paletajacych sie i nic nie robiacych przez wiekszosc czesc dnia osob. Nie ludze sie, ze poleca lby leniwych i glupich jak but Anglikow, wiec zawczasu przygowuje wlasny leb pod topor kata i zabezpieczam tyly. Que sera, sera.



Monday, May 02, 2011

***



Przejade sie na jeden chociaz dzien, zeby zobaczyc wariatow plywajacych w jeziorze Derwentwater :)

Saturday, April 30, 2011

***



Te pania widzialam na zywo wiele lat temu, podczas nie organizowanego juz chyba, a ekstremalnie niegdys popualrnego krakowskiego Festiwalu Ezoterycznego. Podczas zeszlorocznego pobytu w kraju przodkow nabylam droga kupna niniejsza pozycje:



Zakochiwanie sie zyciu zawsze mi szlo raczej topornie. Od czasu jakiegos czuje jednak, ze...coraz bardziej lubie siebie. Na przekor roznym sygnalom z zewnatrz, modom czy tez opiniom, wg ktorych owszem, mozemy darzyc samych siebie sympatia, ale pod warunkiem spelnienia ilus tam scisle okreslonych wymagan. W przeciwnym razie pozostaja nam kompleksy i frustracje, tudziez katorga dopasowywania sie do cudzych oczekiwan. Wymagania sa rozmaite, moga padac z ambony, z lam kolorowych magazynow, z ust rodziny i znajomych. Zadna sztuka promieniowac wysokim poczuciem wartosci, kiedy w zyciu wszystko zapiete na ostatni guzik, wypolerowane i tyka jak w szwajcarskim zegarku. Sztuka jest miec odwage polubic siebie samego pomimo niedorobien, slabosci, popelnionych bledow, fizycznych brakow. Mozna w sobie wiele zmienic i poprawic, ale jednak nie wszystko i nie za wszelka cene.

Zaprawde, powiadam wam, lubie siebie, mam nadzieje, ze wy rowniez siebie lubicie :)

Tuesday, April 26, 2011

***

Poszlam wczoraj do kina. Nie do multipleksu. Coz za roznica niebywala: publicznosc nie zre popcornu, nie siorbie i generalnie nie wydaje zwierzecych odglosow. Smieje sie podczas scen zabawnych, podczas smutnych milczy. Nikt nie lata w te i wewte na siku. Prawie odzyskalam wiare w tutejszych ludzi; nawet, jesli circa 80% to i tak nadal popcornowe debile w brudnych dresach, pozostale 20 % trzyma mnie przy zyciu. Amen.


Sunday, April 17, 2011

To tu, to tam

Londyn jak zwykle budzi we mnie mieszanine skrajnych uczuc, od fascynacji po wstret, z tym ze przez ostatnie dwa dni dominowalo niestety to drugie. Chyba sie juz nie nadaje do wielkich aglomeracji. Poziom halasu i smrodu ulicznego przekracza wszelkie ludzkie normy. Slynna Oxford Street rozczarowuje; co dwa kroki Zara, H&M, Zara i znow H&M i tak w kolko. To jest wszedzie, wiec nie ma sensu sie w tamte rejony zapuszczac (chyba, ze ktos ma ochote zajrzec do Bossa czy innego Burberry na Regent Street, o rzut beretem a o wiele ladniej...no i sklep National Geographic, a w nim porozwieszane fascynujace fotografie i przecenione koszulki, tudziez inne horrendalnie drogie maskotki, globusy, co kto lubi...). Zaluje wiec, ze nie poszlam do jakiegos muzeum, no ale trudno. Nie zaluje natomiast zaplatania sie w uliczki Soho. Klimat mi pasuje, knajp i kafejek multum, padlo na wegetarianska chinszczyzne, czytaj: soja, soja i jeszcze raz soja, do tego wiadomo, noodles i wodorosty - zdecydowanie moj przysmak, posypane wedle rady cukrem. Dalej, Covent Garden, rowniez bardzo pozytywnie odebralam, choc w sobote scisk niemilosierny. Idac za ciosem, nabylam wykaligrafowany obrazek z ladna sentencja o wierze w siebie i swoje marzenia, z tych, co chodza po £3.99 (obrazki, nie marzenia), dalej, placzac sie po dziwnych zakamarkach dotarlam do stoiska z sukienkami udajacymi tradycyjne, w rozne zlote smoki i inne zawijasy, przymierzylam trzy i nabylam droga kupna jedna, dluga, czarna. Smoki oczywiscie zlote. Drogi podrozniku: chcesz do Chin ? Jedz do Londynu. End of story.

A sedno programu, czyli show ? Po pierwsze, moje rozterki w kwestii ubioru okazaly sie nieuzasadnione, widzialam gawiedz w dzinsach, facetow wprawdzie w garniturach, ale z plecakami (prosto z pracy przybyli, biedaczyska), obuwie normalne, zadnych tam sukien czy karakulow. Po drugie, najtansze miejsca wcale nie sa takie zle i wcale nie sa gorsze od tych dwa, trzy razy drozszych, oddalonych o kilka metrow. Grunt, zeby nie siedziec na samym skraju. Owszem, po trzech godzinach wykrecania glowy kark boli, boli krzyz, bo wszyscy jak jeden maz wychylaja sie poza barierki, zeby zobaczyc WIECEJ. Moj sasiad z lewej, dziadek z lornetka, malo nie wypadl przez owe barierki, kiedy na scenie mignela jakas piers obnazona, czy tam dwie. Po trzecie, nad scena wisi ekran, a na nim napisy po angielsku, doskonale widoczne, wiec wiemy, kto dobry, kto zly i co sie ogolnie rzecz biorac dzieje. Na spiewie sie nie znam, wiec oceniac nie bede, acz ludnosc goracymi brawami nagrodzila wykonawczynie glownej postaci, ze tak powiem, orkiestra zas kilkukrotnie zagluszyla spiewakow i nie wiem, czy jest to efekt zamierzony, czy komus nie stalo pary w plucach. Tak czy siak, w lipcu czeka nas Tosca z Angela Gheorghiu, tudziez Madama Butterfly. Zyc, nie umierac i nic tylko zamieszkac gdzies w podziemiach opery jak niejaki upior i wkradac sie na performanse.

Dodam jeszcze, ze podroz pociagiem w tzw. quiet coach wcale nie musi byc cicha, jesli za sasiedztwo mamy dziecko grajace przez bite dwie godziny w jakas konsole wydajaca dzwieki z pogranicza Super Mario Bros. Masakra.

Tuesday, April 05, 2011

It's a man's world

"Made in Dagenham" - interesujacy, jesli nie ciut przydlugi film o kobiecym strajku w brytyjskej fabryce Forda w roku 1968. W konsekwencji tegoz strajku dzielne szwaczki wywalczyly zrownanie ich marnych pensji z rownie marnymi pensjami mezczyzn. Mamy wiec z jednej strony gloryfikacje klasy robotniczej (przebijajacej w tym kraju tysiackrotnie to, co wyprawialo sie w PRL, za mojej skromnej pamieci), z drugiej strony wyksztalcona zone jednego z dyrektorow fabryki, traktowana przez wlasnego malzonka gorzej od kelnerki, mamy tez Forda we wlasnej osobie (nie pomne, czy to oryginalny zalozyciel byl, czy sygnowany ktoras tam rzymska cyfra, jak to u amerykanskich oligarchow bywa, potomek), opierdalajacego bezceremonialnie brytyjski rzad za to, ze nie ukroca skutecznie, czytaj: brutalnie, strajkujacych niewiast. Protest 167 kobiet ma bowiem znacznie powazniejsze reperkusje; jesli wstrzymaja one produkcje samochodowych siedzen, cala fabryka staje, a co za tym idzie, traci tymczasowo prace 99% zalogi, czyli ci, ktorzy sie tak naprawde licza i sa zawsze stawiani na pierwszym miejscu - mezczyzni.

Filmowy happy end niby nastraja optymistycznie, z drugiej jednak strony...Co by mi dzis dalo wyjscie na ulice i bezkrawe wymachiwanie flaga ? Kiedy w rozmowie z przelozona w pracy oswiadczam, ze nie jestem w stanie wspolpracowac z kims, kto jest leniwy, samolubny, bezczelny a i czasem arogancki (nie dodalam, ze glupi jak but), slysze w odpowiedzi, ze jestem 'too strong willed', i ze 'he's a bloke'...Podczas mojej czteroletniej kadencji w UK, nigdy, przenigdy nie spotkalam sie z sugestia, zeby polozyc uszy po sobie i ustapic komus z racji plci. Jestem dodatkowo zszokowana faktem, ze mialo to miejsce w amerykanskiej firmie. Wszak Amerykanie maja fiola na punkcie poprawnosci politycznej, molestowania i takich tam. Uslyszalam rowniez, ze albo sie dopasuje, czyli jak rozumiem, bede zasuwac za trzech i w pokorze ducha znosic irytujace zachowania naszej swietej krowy, albo mam sobie poszukac innej pracy. Zasada ta ma rowniez dzialac w druga strone, ale czy mozna oczekiwac od tepej i wolnej krowy, ze zamieni sie w byka ? Szczegolnie, ze ta krowa jest ewidentnie pod ochrona.

Nie, nie wytocze dzial, ani nie wyjde machac flaga. Nie zamierzam jednak puscic tego plazem. Nie naleze do ludzi, ktorzy spuszczaja leb i godza sie z losem, bo gdyby tak bylo, siedzialabym dzis za kasa w jakies Biedronce. 'Don't let them see you coming', radzil Al Pacino odgrywajace role Szatana, jesli dobrze pamietam. Robie zatem nadal swoje, a na ostateczna zemste przyjdzie czas.

Jeszcze dwa zdania na temat sedna filmu, czyli zrownania plac. Wiem, ze nadal istnieja dysproporcje w sporcie; kobiety sa z natury slabsze, biegaja wolniej, skacza nizej, jest to mniej widowiskowe i zapewne generuje mniejszy dochod. Jesli by wiec place opierac wylacznie na wygenerowanym dochodzie, uzaleznic je od cen biletow na rozmaite igrzyska, wtedy, choc to przykre, kobiety - sportsmanki beda zarabiac mniej. Jesli nie jest to fair, mozemy winic jedynie Nature, ktora nas, kobiety, udupila na starcie, dajac slabsze i mniejsze ciala i obciazajac rodzeniem dzieci, okresami, menopauza i reszta diabelstw. W tym przypadku plec wplywa ujemnie na efektywnosc. W pozostalych zawodach zas...Niech najlepsi zarabiaja najwiecej. Czego i Panstwu zycze, yours truly, wyceniajaca sie w tym momencie na nie mniej niz £10 za godzine. Adios!

PS. Czy ktos korzystal moze z uslug Instytutu Cervantesa ? Chodzi mi o kursy jezykowe, takze te online.



Sunday, March 27, 2011

(No) Doubts

"Chalet Girl" - zdecydowanie nie ten typ filmu, na ktory sie zazwyczaj wybieram do kina. Wczoraj jednakowoz mialam sie ochote zrelaksowac i nieco odmozdzyc. O odmozdzenie latwo, gorzej z ukulturalnieniem. Zadumalam sie nad egzystencja w tym jakze ladnym miasteczku. Bytuje tu juz trzy lata. Dysponujemy jednym, drogim i przereklamowanym klubem nocnym i jeszcze jednym, w ktorym dziewczyna z bylej pracy zlamala noge, posliznawszy sie na rzygowinach. Nie mamy kina ani teatru. Nie domagam sie stadionow ani hal koncertowych, wszak to nie metropolia, aczkolwiek denerwuje mnie nieco fakt, ze musze wyprawiac sie w podroz (!) pociagiem, ilekroc przyjdzie mi ochota na obejrzenie live jakichs leciwych muzykantow. Ot, przyzwyczajenia mieszczucha, ktory juz zapomnial, jak cieleciem bedac tlukl sie koszmarnie zatloczonymi tramwajami czy autobusami, zeby dostac sie z jednego wykladu na drugi i trwonil na to tysiace cennych roboczogodzin.

Mieszczuch, przez wiele lat mieszkajacy w okrytej zla slawa robotniczej dzielnicy miasta cesarsko-krolewskiego, nie moze tez pojac, dlaczego brak tu szkol jezykowych, ktore w Polsce zdaja sie rozkwitac na kazdym rogu, na kazda kieszen, do wyboru, do koloru. Chce sie przykladowo zapisac na wloski. Albo hiszpanski, w zaleznosci od fazy ksiezyca. Lokalny college owszem, organizuje takie kursy, ale w wymiarze turystyczym, czyli nauka prostych slowek i fraz, w sam raz dla Anglikow ruszajacych na podboj Lloret de Mar, nie konkretny, rzetelny kurs jezykowy. Moja nauczycielka z nudnego niemilosiernie kursu CPE ostrzegala mnie przed tymi wszystkimi beginners Italian itd., ze tempo maja zolwie i nic mi to nie da. Moral: chcesz sie nauczyc obcego jezyka, znajdz sobie kochanka i razem konwersujcie pod prysznicem. Taniej i przyjemniej. O rozwijanie innych zainteresowan rowniez nielatwo. Zaciskalam piesci w bezsilnej zlosci podczas pobytu w Krk zeszlej jesieni, widzac slupy ogloszeniowe upstrzone tysiacami ogloszen, kursy fotografii, tanca, yogi, czego bys nie chcial...

Lokalna biblioteka - tragedia, nawet o klasyke literatury czy poezji angielskiej ciezko, polki zawalone Ludlumami. Chcac udac sie na basen, trzeba isc do wypasionego hotelu ze spa i uiscic rownie wypasiona kwote - albo meczyc sie w warunkach gomulkowskich, w nieogrzanej wodzie i niedogrzanym budynku. Moglabym tak jeszcze dlugo wymieniac, ale chyba juz nie musze. You get the picture. Wszystko fajnie i pieknie, Roman Heritage wystaje z kazdego kata, wlasciciele domow zadaja £400 miesiecznie za pokoj plus rachunki, a ja sie zastanawiam, czy warto tu ugrzeznac na stale, w tym raju emerytowanych prawnikow i ksiegowych ? I jaka jest alternatywa ? Zarowno Liverpool jak i Manchester mnie odpychaja, nie lubie dresiarskich szczurowisk, dresow mialam pod dostatkiem w swoich osiedlowych pieleszach. Czyz wiec tylko pozostaje mi Londyn ? A w przyszlosci zwiniecie maneli na dobre, bo UK, ze swoim poziomem zycia (mowie o przecietnym poziomie zycia, nie o lachmaniarzach, czy milionerach) odbiega jednak znacznie na minus od wspolczesnych, cywilizowanych europejskich standardow i doczekanie tu starosci nie wydaje mi sie zbyt atrakcyjna opcja...


Ech...W miedzyczasie lize rany po dosc morderczym tygodniu i racze sie dzielami Carlosa Saury. Nie wchodzcie w droge Carmen, ona ma noz i nie zawaha sie go uzyc :)


Sunday, March 20, 2011

***

Laptop sie sypie, komorka sie sypie. Kupuj, konsumencie, kupuj, kto to widzial miec wiekowy, czteroletni sprzet ? Sek w tym, ze ja nie chce kupowac. Kompletnie mnie nie interesuja smartphony, appsy, androidy i zagluszanie bolesnej pustki zycia kolejnymi zbednymi gadzetami. Po co mi aplikacja obliczajaca, kiedy dostane okres ? Jako ze kupno jakichkolwiek czesci jest kompletnie nieoplacalne, nie mamy wyjscia, jak tylko zaopatrywac sie w najnowsze zabawki, ku radosci producentow. Wszystko jest tak zrobione, zeby pochodzilo najwyzej dwa lata, a potem padlo. Tymczasem laptop taki, jaki chce, kosztuje przynajmniej £600-£700, nie widze powodu brac lichoty, a wyzej wymienionej kwoty nie mam w tym momencie zamiaru uiszczac. Wole sprobowac przed Xmasem, kiedy sklepy w realu i necie beda sie scigac w promocjach. To samo tyczy sie telefonu. Sluzy mi on glownie do wysylania smsow, rozmawiac przez telefon bowiem nie lubie. Zdjec komorka nie wykonuje, nie mam tez potrzeby wysylania mobilem postow na Facebook o tym, ze wlasnie zrobilam kupe. Wzdycham zatem i licze na cud, ze bateria jeszcze pociagnie, a komputer przestanie na starcie wysylac dziwne komunikaty o tym, ze niczem jakis dziadek z Alzheimerem nie rozpoznaje wlasnych czesci - kabla zwanego tu adapterem AC w tym przypadku.

Anglicy maja hopla na punkcie akcji charytatywnych. Taki Relief, sraki relief, przebieraja sie, gola lby publicznie (bylam swiadkiem w piatek...), biegaja w maratonach, wlaza na Everest, robia mase dziwnych i czesto glupich czy niepotrzebnych rzeczy, wszystko po to, zeby zebrac kase. Ide o zaklad, ze zadna z tych dziewoj przebranych za biedronki i manow - Supermanow nie zadaje sobie prostego pytania: kto to zbiera, na co i co sie z tym dzieje. W dziewieciu przypadkach na dziesiec jest to 'pomoc dla Afryki', tak jakby ten nieszczesny kontynent byl jedynym z problemami. A slumsy w Ameryce Pld ? A bezdomne dzieci w Moskwie ? A Polacy, ktorzy utkneli w ktoryms z krajow-rajow b. ZSRR ? A czy tu, na miejscu, nie byloby komu pomagac ? Dziala mi to wszystko na nerwy, ale przyklejam sztuczny usmiech, wkladam cos durnego na grzbiet i przylaczam sie do stada. When in Rome...A ze zadne miliardy wywalane w bloto niczego nie zmienia, tam dalej beda sie wyrzynac maczetami i odcinac nosy 'niewiernym' czternastoletnim zonom...Zawsze mozna doczepic sztuczny 'red nose' i tanczyc i spiewac na ulicach.

Weekend bylby calkiem udany, gdyby nie wiesci ze starych smieci. Ciezko w to uwierzyc, ale sa ludzie, ktorzy wola umrzec doslownie z glodu, niz dokonac wysilku i zmienic swoja mentalnosc. I znow, throwing money at the problem niczego nie rozwiazuje. Dac im umrzec ?

Wyslalam dla hecy CV do Unilever. Jak nie pomoze, to przynajmniej nie zaszkodzi.

Sunday, March 13, 2011

***

Po dlugim ociaganiu zabralam sie wreszcie za "The Duchess" z anorektyczna Keira K. Oj, smutny to obrazek, a spodziewalam sie jakichs glupot. Bez wdawania sie w spoilery, film jest o ludziach uwiezionych w konwenansach, ktore, niczym idee z "Wirusa umyslu" Brodiego zdaja sie zyc wlasnym zyciem, trzymaja tychze ludzi w ryzach, czyniac z nic ciasno obandazowane mumie. Wszystko kreci sie wokol obsesyjnej potrzeby doczekania sie meskiego potomka, bo obcemu sie przeciez nie przekaze majatku i tytulu. Typowe manipulowanie przez samolubne geny, powiedzialby Dawkins. Facet, ktory owego syna nie zmajstruje, jest posmiewiskiem i wrogowie czyhaja na jego upadek, nic wiec dziwnego, ze Ralph Fiennes przedklada cudza opuszczona zone, matke trzech chlopcow, ponad wlasna urocza polowice, jakby czujac pismo nosem, ze z tamta mu predzej "wyjdzie". Cale jego malzenstwo jest podporzadkowane splodzeniu nieszczesnego dziedzica i nasz Duke, sprawiajacy zreszta wrazenie aspergerowatosci, nie stara sie tego wcale ukryc. Interesujace, ze dopiero "gwalt" (pisze w cudzyslowie, bo w malzenstwie wszak nie ma gwaltow, tak jak i nie da sie zgwalcic prostytutki...) sprawia, ze Keira po ilus tam corkach jest w stanie poczac syna. Any explanations ?

Moglabym jeszcze tak dlugo nawijac o licznych upokorzeniach, jakich doznaje tytulowa bohaterka, ale powiem ino tyle: jej ciezki w pozyciu maz wydal mi sie w rownej mierze ofiara wspomnianych na wstepie konwenansow i spolecznego. Zyje tak, jak od niego wymaga tego spoleczenstwo, kochanke bierze, bo wszak mezczyznie wypada, zone trzyma w ryzach, bo chlopu z jego pozycja ganianie z przyprawionymi ropgami nie uchodzi, pozbywa sie dziecka Georgiany, chociaz kazal jej wychowywac wlasnego - obrzydliwe to slowo - bekarta. "I don't do deals. I am in charge of it all" powiada, kiedy zona probuje isc z nim na ugode. Cierpienie Ksieznej jest dla wszystkich oczywiste, ale czy ktos sie zastanawia, co czuje wytresowany do swojej roli, odnajdujacy jedyna ulge w zabawia ze swoimi psami, swiadomy nieuchronnosci wlasnego zniewolenia Duke ? Ciezki los, nieprawdaz ?

Dosyc juz spoilowania. Trudne mamy czasy, ziemia sie trzesie, a jej os przesuwa (dlaczego doniesienia o katastrofie w Japonii na naszych portalach sa 10 razy bardziej histeryczne od np. newsow na stronie BBC ? podaja o wiele wyzsze liczby ofiar i tak dalej), jak nic idzie koniec swiata, tym niemniej zyje sie nam, kobietom, o wiele lepiej, odkad nasi panowie stworzenia nie sa juz "in charge of it all". Nawet, jesli wciaz tak im sie zdaje.



Sunday, March 06, 2011

It's all smoke

Przekonalam sie wczoraj, ze nienawidze okularow 3D. Jak sciagne swoje binokle i zaloze 3D, nie widze nic, jak zaloze jedne na drugie, cos tam widze, ale bola mnie od tego oczy cholernie. Jak dla mnie, "Carmen" moglaby rownie dobrze byc w 2D, a jeszcze lepiej, jakby byla na zywo. Pokaz w kinie jakos nie mial dla mnie tej magii, pomijam juz, jak mi scierplo siedzenie przez owe bite trzy godziny. Na przerwe sie nie ruszylam z sali, bo i do czego, do popcornu ? Reasumujac, choc jestem ogolnie zadowolona, ze wybralam sie  do Odeonu w sobotni wieczor, drugi raz placic £17 za taka impreze nie zamierzam, chyba ze bedzie to jakas wiekopomny przekaz satelitarny. That's about it.




Filmowo: zaliczona "Tamara Drewe". Niezla, szydercza satyra na wiejska Anglie i plejade osobliwych postaci: karykaturalna pani domu, puszczalskiego literata, smieszna zgraje pisarczykow, burakowatego londynskiego rockmana i debilne nastolatki. Ogladajac film co jakis czas musialam poderwac sie z sofy, zeby zamieszac w garze, w ktorym pykal mi spokojnie bigosik i tak sie zastanawialam, czy wygladam rownie zalosnie, jak Beth w fartuszku, ozdabiajaca torty ? Roznica jest jednak taka, ze ja wszystko, co sporzadze, wpieprzam zachlannie sama. Zaliczona rowniez "Rozyczka", w ktorej nie pasowalo mi zbyt melodramatyczne zakonczenie no i ta odpicowana bohaterka. Przeciez wtedy w sklepach nie bylo nic, to skad ona brala te skadinad ladne kiecki ? Przede mna do obejrzenia w kolejce stoi "Within The Whirlwind", czyli rzecz z Emily Watson o ruskich lagrach. W tym momencie na ekranie miga mi "Robin Hood". Are you English ? When it suits me. Swietna gadka!

Lubie planowac naprzod (czyz mozna planowac wstecz?!), nawet, jesli 9 na 10 moich planow bierze w leb. Lubie sobie wszystko w glowie ukladac, dlatego kiedy przychodzi do podejmowania decyzji, to choc sprawiaja one wrazenie spontanicznych, sa w istocie doglebnie przemyslane i podjete zawczasu. Wiem juz zatem, ze predzej, czy pozniej przejde The Pennine Way, pytanie, z kim i kiedy. Co do "kiedy", mysle sobie o czerwcu 2012. Czerwiec wydaje mi sie najsympatyczniejszym miesiacem w UK; jeszcze nie ma lipcowych powodzi, a wieczory i noce nie sa juz lodowate, jak to w maju. Zdaje sobie sprawe, ze calosc eskapady zajmuje 3 tygodnie co najmniej, ze to duza przerwa w pracy (chorobowe ? yyy...), ze tanio nie bedzie, bo wszak spac gdzies trzeba, jest rowniez a namiot nadal wydaje mi sie hardcorowa opcja. Na YT widzialam filmik dwoch chlopakow, ktorzy trase przewedrowali i dodatkowo uzbierali £5000 na cele charytatywne. Swoja droga nie rozumiem zupelnie tutejszej manii robienia cudacznych rzeczy na charity. Ogole sobie leb, albo wejde na Snowdon skaczac na jednej nodze i dobrzy ludzie maja z tego tytulu dawac mi datki na zbozny cel... Niemniej jednak taka wedrowka moze faktycznie byc pretekstem do zbierania kasy i w sumie by mi to nie przeszkadzalo. Ciekawi mnie, ile osob co roku robi The Pennine Way w calosci ? A ile robi Coast to Coast ?

Przeszukalam Amazon i jakos nie moge znalezc satysfakcjonujacej mnie pozycji nt. aromaterapii, olejkow eterycznych itd. Wiadomo, jest pare ksiazek, jest sporo ksiazek z lat 90-tych, kiedy to ta dziedzina najwyrazniej przezywala renesans. Mam ochote sie zaopatrzyc w arsenal rozmaitych olejkow i zaczac szalec z mieszaniem (zeby sie jeszcze masazysta napatoczyl...). Na stronie Pollena-Aroma widnieje oferta cenowa zblizona do tej z Holland&Barret czy Boots, zatem nie warto zawracac sobie glowy sprowadzaniem tego z kraju. Jak juz jestem przy niesmiertelnym Bootsie, niedawne zakupy okazaly sie strzalem w dziesiatke, do tego doszedl bardzo, bardzo dobry tonik Eucerin z 2% kwasem mlekowym, pieknie rozjasnia cere. Ponadto krem Vichy (micel dobry, wiec sie odwazylam takze na krem) z kwasami glikolowym i salicylowym, dzialanie jak powyzej, poprawia stan cery (nie tylko nastolatki maja pryszcze...) i wreszcie scrub Sanctuary, dzialanie, a jakze, rozjasniajace, od siebie dorzucam pokruszona aspiryne i jest super. Laski w pracy ganiaja na solaria, a jak sie wybielam, jak ten Jackson. Na koniec haula psikadla i mazidla antysloneczne Nivea, jedno do korpusu, drugie do facjaty - wciaz jest ta oferta BOGOF, warto skorzystac, bo nie wiedziec czemu, caly ten suncare drogi jak pieron. Na razie nie kupuje nic wiecej (do nastepnej wyplaty, hehe).

Ok, koniec paplaniny, poszlam dzis na 3 godzinny energetyczny spacer, zeby zaczac przygotowywac zezwlok do znacznie dluzszych wypraw i padam na pyszczek. Dobrej nocy.



Monday, February 28, 2011

***

Zaleglosci nadrobilam, 'The Social Network' obejrzalam, film wedlug mnie naprawde dobry, a muzyka idealnie podkresla i buduje nastroj. Nie nazwalabym jej wiekopomnym dzielem, ale...darowanemu Oscarowi nie zaglada sie w zeby :-)

W sobote zabralam sie za wstepne porzadki wiosenne, zaczynajac od pozbywania sie nadmiaru dobr materialnych na rzecz charity shops. Po przeliczeniu, ile mam ksiazek na stanie, spakowalam niepotrzebne do wora, reszte poupychalam jak sie dalo - nie ma rady, trzeba bedzie prosic landlorda o dodatkowa polke. Po generalnym odgruzowaniu usiadlam, rozejrzalam sie...i zatrwozylam, nie poznalam bowiem pokoju, tak sie zrobilo w nim przestrzennie. Tak tu bylo, kiedy sie wprowadzalam, bagatela - trzy lata temu. Z kazdego kata wylaza mi jakies wspomnienia. Za wszelka cene staram sie nie zapuscic tu korzeni i nie przyzwyczaic, mam bowiem swiadomosc, ze predzej, czy pozniej sie stad wyprowadze. Pytanie tylko, kiedy, dokad i w jakich okolicznosciach.

Znalazlam na necie interesujaca oferte edukacyjna. Za jedyne £2600 mozna sobie zrobic kurs Cosmetic Science, akredytowany (wlasciwe slowo ?) przez De Montfort University, w systemie distance learning. Polskim odpowiednikiem bylaby chyba chemia kosmetyczna. Cytuje ze strony: 'The course is recognised by the Royal Society of Chemistry for purposes of Continuing Professional Development and leads to the SCS Diploma in Cosmetic Science. It is equivalent to a Certificate in Higher Education and the first year of an undergraduate degree course.' Wszystko fajnie i pieknie, temat mnie interesuje, tyle tylko, ze nie chcialam bym w/w sumy wydac i pozniej guzik z tego miec, bo jaka jest gwarancja, ze dzieki owemu papierkowi mnie ktos tu zatrudni na stanowisku tematycznie powiazanym ? Moja nieufnosc wzbudza takze zawartosc merytoryczna, mam podejrzenia, ze bylaby to wiedza na poziomie naszego studium policealnego, w najlepszym wypadku. Z drugiej strony, w Polsce idac na podobny kurs na jakims uniwerku mialabym duza szanse, ze zaczna mi na pierwszym wykladzie objasniac orbitale atomowe, a potem jeszcze dorzuciliby analize matematyczna - why not ? W miedzyczasie zaspokajam wiec ciekawosc tu http://www.laboratoriumurody.pl/forum/ i czytam wygrzebane na Chomik.pl skrypty. Zamierzam byc swiadoma konsumentka, he, he.

Saturday, February 26, 2011

Intriguing possibilities

Im mi wiecej wiosen przybywa (za moment kolejna przybedzie, taki los...), tym bardziej sie utwierdzam w przekonaniu, ze wiezy rodzinne maja zasadniczo znaczenie przy transfuzjach krwi i przeszczepach - i tyle. W zwiazku z powyzszem, odwoluje letnie plany wakacyjne w kraju przodkow i koncentruje sie na wycieczce w austrackie Alpy. W pracy juz nawinelam temat urlopu, teraz jeno musze zsynchronizowac wolny slot w pracowniczym grafiku z jak najkorzystniejszymi lotami do Monachium i moge brac sie za organizacje calej imprezy. Ciezko mi samej w to uwierzyc, ale przez kilka lat tyrania w UK ani razu nie udalo mi sie pojechac na zagraniczny wojaz. Jak sie chcialam wybrac do Egiptu, na przeszkodzie stanela koniecznosc natychmiastowego leczenia kanalowego ktoregos tam z kolei zeba. Teraz o Egipcie lepiej na jakis czas zapomniec...Potem znowuz zawsze byly jakies sprawy do zalatwienia w PL. Teraz, kiedy sytuacja zdaje mi sie wreszcie normowac (czytaj: weekendy definitywnie wolne, dosyc stresu spowodowanego notorycznym obcinaniem mi godzin, nie ma pracy do pozna w nocy itd.), moge cos po ludzku zaplanowac i, co najwazniejsze, zrealizowac.

Informacja o nominacji do Oscara dla duetu Trent Reznor/Atticus Ross zaskoczyla mnie i wprawila w pewna zadume. Raz, ze kinowe zapowiedzi 'The Social Network' kompletnie mnie nie pociagaly, kojarzylam, ze to o Facebooku, ale na widok tych chlopaczyn w powyciaganych kangurkach Gapa mialam ochote wiac gdzie pieprz rosnie...Dwa, ze normalnie nagradzane sa takie nazwiska, jak Zimmer, czy Williams, a nie jakies Kraftwerkopodobne dziwa.  Film niebawem obejrze, a w miedzyczasie bede sie zastanawiac, czy w razie ewentualnej wygranej media beda Reznorowi wypominac np.incydent z nieslawna willa Polanskiego. We shall see.

Sonisphere, czyli Wielka Czworka na zywo z Bulgarii. Pamietam, jak mnie kusilo, zeby na to isc do kina i zaluje w sumie, ze nie poszlam, nawet jesli to troche za duza dawka thrashu na moje zmeczone uszy. Pierwsze wrazenia: jacy oni wszyscy sa starzy! Jedynie Metallica jakby dobrze zakonserwowana,  botox sobie chlopaki wstrzykuja, czy co ? Zaczelam ogladanie wlasnie od nich i nie jestem rozczarowana, choc dzisiejszymi czasy stronie od podobnej muzy. Dobre riffy sie nie starzeja, a taka sentymentalna wycieczka w dawne fascynacje jest bardzo przyjemna :-)


Thursday, February 24, 2011

Ready to Rock ?

Zrobilam sobie dobrze - ten zapach Benefit chodzil za mna od miesiecy, odmawialam sobie go i odmawialam, odwlekalam, az wreszcie nadszedl moment przelomowy i Dita bedzie odtad pachniec jak Rita.



Odwazylam sie rowniez na pierwszy w zyciu plyn micelarny. Padlo na Vichy - jednym z minusow zycia poza Polska jest to, ze nie ma tanich substytutow, taki sam produkt, tyle ze Dax Cosmetic kosztowalby mnie ze trzy razy taniej. Zmylam po powrocie do domu trudy dnia, troszke opornie poszlo z tuszem do rzes, ale ogolnie jest git. Jak zauwazyl zlosliwy forumowicz plci meskiej, ten plyn, jak i jemu podobne to po prostu rozwodniona gliceryna z dodatkami, ktora dobrze usuwa zanieczyszczenia tak tluszczowe jak i nietluszczowe - a my, baby durne, placimy za to ciezkie pieniadze i sie jeszcze podniecamy. Maybe he's right :) To troszke jak z Clinique i slynnym tonikiem zawierajacym kwas salicylowy, skladnik ktory drogi w produkcji raczej nie jest. Plac wiec, konsumentko, £14.30 za 200 ml cieczy, albo rozkrusz sobie 4 tabletki aspiryny, wymieszaj z lyzeczka jogurtu, pacnij na facjate i ciesz sie identycznym efektem prawie za friko (oraz bez wysuszajacego skore alkoholu).

Wizytujac Bootsa zwrocilam jeszcze uwage na letnie psikadla z filtrem co najmniej 40 (na Ebay mozna dostac filtr Neutrogeny o mocy 100!), zdecydowana wiekszosc tak popularnych jak i drozszych marek oferuje filtry 50, co mnie cieszy, bo juz nigdy, przenigdy nie zamierzam sie spiec na raka - nigdy nie zapomne poparzenia z 2006 roku, lezenia godzinami w wannie z zimna woda, lykania garsciami paracetamolu i uczucia, jakby mi wszystkie zyly mialy popekac w jasna cholere. Sun ain't no friend o'mine no more.

Zauwazylam z pewnym, a nawet sporym zdziwieniem, ze smieja sie do mnie, tudziez wyciagaja lapki male dzieci. Male, w sensie nie chodzace i nie gadajace jeszcze, wciaz nieswiadome, na jakim podlym swiecie przyszlo im zyc. Dobry to znak, ze nie strasze dziatwy i nie wydzielam ponurych fluidow. Zazwyczaj w takich sytuacjach odpowiadam usmiechem, nasladujac szablonowego mieszkanca Wysp Brytyjskich.



Wyszlam dzis na swiatlo dzienne po 8 godzinach kieratu i oslepilo mnie slonce, ktore GRZALO - temperatura siegala jak nic 15 stopni. Czyby szlo ku lepszemu ?


Saturday, February 19, 2011

Scarborough Fair

Od czasu dluzszego racze sie nastepujacym wydawnictwem, w pelni swiadoma, ze jest to tzw. Cepeliada, stylistyczne pomieszanie z poplataniem, tu folk, tam Handel itd. Zarzucam sobie co smakowitsze, czytaj energetyczniejsze kaski  - a to po pracy, a to zwlaszcza w sobotnie poranki - 'Scarborough Fair' musi doprowadzac do lez poczciwine zza sciany, ktory slyszac pierwsze dzwieki okolo 9 rano wie juz, ze Polka obok nie spi i puszcza znow te irlandzkopodobne pienia. Popija kawe, tupie nozka i syci oczeta widokiem kobiet, co to umieja spiewac i nie wygladaja, pardon, jak kurwy.






Nie mozna by odpierniczyc podobnego szol nad Wisla ? Mamy wlasne zamki, plenery, muzykanci i orkiestra tez by sie znalezli, ladnie oswietlic, zlozyc do kupy chwytliwy program - a niechby bylo i 'Na szkle malowane', a nichby bylo cos z Moniuszki, co my, gesi jestesmy i swego repertuaru nie mamy ? I bylaby jakas alternatywa dla Dody i Stachurskiego, czy co tam obecnie plasa po naszych sylwestrowych scenach i rynkach.

'Eat, Pray, Love' odfajkowane. Nudne, rozwlekle (czesc wloska jeszcze jaka-taka, potem coraz gorzej), gdyby nie malownicze ujecia, przerwalabym w polowie i wyrzucila precz z dysku. Zaliczylam jeszcze ostatnio inna pozycje z love w tytule i Tilda Swinton, ktora w 'Io Sono L'Amore' gra rosyjska pieknosc; z calym szacunkiem dla talentu tej nietuzinkowej aktorki, wrzucanie jej do kategorii amantek jest sporym naduzyciem. Z tego wszystkiego zrobilam pierwszy wraz w zyciu pizze. Wyszla o dziwo smakowita, choc nad baza musze popracowac no i czuje niestety, ze siedzi mi to wszystko na zoladku. Whatever.




Sunby donosi caly rozemocjonowany, ze idzie na Jeffa Becka, ze Beck gra w Polsce i basta. Dobrze, powiadam, a gdzie koncerty w UK ? Potwierdzone sa jedynie daty na festiwalu Isle of Wight. Jak juz przy festiwalach jestesmy, nie pogardzilabym jednym czy dwoma dniami za miedza, czyli w Llangollen. Impreza nazywa sie Eisteddfod i rok temu bodajze gral na niej Nigel Kennedy (ktory notabene da koncerty w UK we wrzesniu tego roku ze swa Orchestra of Life).


Do rzeczonego Scarborough chyba znow nie dotre w tym roku, bo bilet na pociag drozszy jest od lotu do Polski. A S.namawia i namawia :)

Walentynkowe reminiscencje. Mlodziutkie dziewcze w pracy powiada mi z gorycza w glosie: chlopak kupil mi kwiatki, czekoladki i zaprosil na film. Czekoladki zjadl sam, a film obejrzelismy ten, ktory on chcial ogladac. Men!

Tyle na dzis. Milego weekendu everybody.